Spojrzałam na okładkę książki. Zaczęłam odtwarzać w myślach scenę, w której rozmawiałam z Aleksem. Przypomniałam sobie jak bardzo martwił się o Jane. Walnęłam się ręką w czoło.
- No jasne! - powiedziałam do siebie. Wokół mnie nie było nikogo, więc na szczęście nikt nie może uznać mnie za wariatkę, która gada do siebie.
Przecież Aleks jest zakochany w Jane! - stwierdziłam to dopiero teraz, jakbym wcześniej nie widziała ich dziwnych zachowań. Jane zachowywała się inaczej w Madrycie przed oraz po zaręczynach. W moim rodzinnym mieście była bardziej powściągliwa w stosunku do Williama. Powinnam wiedzieć to wcześniej, może byłabym w stanie pomóc mu jakoś? No cóż...
Jeszcze raz zerknęłam na książkę. Kolor książki był brązowy. Jak jego oczy. Przypomniałam sobie słodki uśmiech, który tak bardzo przypominał uśmiech Jerónima.
- Tęsknię. - rzekłam cicho, cały czas patrząc na książkę jakby na okładce było zdjęcie mojego zmarłego narzeczonego. Otworzyłam ją i natknęłam się na kopertę. Jednym zręcznym ruchem wyjęłam kopertę i wsadziłam książkę między nogi. Koperta była biała i nie miała żadnych napisów. Otworzyłam ją i wyjęłam zgiętą na cztery razy kartkę. Gdy już ją odgięłam zobaczyłam małe, niezgrabne pismo. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to pismo Jerónima. Przyglądając się literom stwierdziłam, że musiał szybko pisać. Widniejąca data w prawym górnym rogu sugerowała, że napisał list tydzień przed swoim wypadkiem.
Madryt, 15.07.2013r.
Kochana Isabello,
Skoro czytasz ten list to znaczy, że jesteś silna. Wiem że te niespodziewane wydarzenia bardzo na Ciebie wpłynęły. Mam nadzieję, że z tego powodu nie załamiesz się.
Mając u swego boku Jane będziesz w stanie na nowo odkryć siebie. Droga przed Tobą jest strasznie długa. Z pewnością znajdziesz prawidłową ścieżkę. Jest jeszcze wiele tajemnic, o których nawet Zacharias nie ma pojęcia. Pamiętasz, jak w czasie pobytu w Madrycie opowiadałem Ci o Londynie? Wymieniłem wtedy kilka swoich ulubionych miejsc. Musisz koniecznie je wszystkie odwiedzić. Napisałem wiele listów. Prowadziłem również pamiętnik, a najważniejsze rzeczy zapisywałem w dzienniku. Jednak niektóre listy ukryłem. Schowałem wiele cennych przedmiotów. Musisz je znaleźć w imię Naszej miłości oraz dla samej siebie. Bądź dzielna! Nie przestawaj w siebie wierzyć. Mimo wszystko, musi Ci się udać. Kiedy będziesz smutna, płacz. Kiedy nadejdą trudne chwile, miej nadzieję. Jestem zawsze przy Tobie, niczym Anioł Struż.
Pamiętaj także, aby spotkać się z Austinem Avenue. On może nakierować Cię w szukaniu prawdy. Myślę, że to co spotkało Michaela ma jakiś związek z Austinem.
Twój na zawsze,
Jerónimo.
Ps: Uważaj komu ufasz. Nie wszyscy są po Twojej stronie.
Czytając list, łzy same spływały mi po policzku. Zakryłam usta ręką. Trzęsłam się. Zaczęłam coraz bardziej i bardziej płakać. Aż w końcu ryczałam. Nie potrafiłam się opanować, myślałam tylko o nim. Życie jest niesprawiedliwe! Dlaczego akurat on musiał zginąć?! Kucnęłam i schowałam twarz w ramionach. Czy mogliśmy jakoś uniknąć tej śmierci?
Czuję się bezsilna. Tak jak w tedy, kiedy się o wszystkim dowiedziałam. Wiadomość była wstrząsająca. I to uczucie, ogarnęło mnie znienacka, zupełnie jakby chciało mnie wypalić od środka.
Wspomnienie tamtego dnia przeleciało mi przed oczami jak błyskawica. I powtarzało się. Raz, drugi, trzeci. Nie dało mi spokoju, w pewnym sensie obwiniałam się o jego śmierć.
Czerwony Land Rover zatrzymał się parę kroków dalej ode mnie. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze szytym na miarę wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Isabella! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie spojrzałam na niego, rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie płacz. - mówił cicho, patrząc jak coraz bardziej się trzęsę. - Spójrz na mnie. - jego głos przybrał lekko błagalny ton. - Isabello.
Podniosłam głowę, otarłam łzy i spojrzałam mu prosto w oczy. Widzę w nich spokój. Ten dziwny spokój wprawia mnie w otępienie przez dłuższy czas.
- Co się stało? - mówi, ale ja słyszę tylko strzępki słów. Zastanawiam się co znaczy ten ów spokój?
- Isabello, co się stało? - powtarza pytanie. Tym razem słyszę je dobrze. Siadam na chodniku, przestając się tak okropnie trząść.
- Li... list. - ledwo wydukałam, bo za bardzo zgrzytałam zębami z rozpaczy. Wskazałam ruchem głowy na papier, nadal trzymając go w dłoni. William nawet nie spojrzał na list, tylko poklepał mnie delikatnie po ramieniu.
- Już dobrze. - powiedział w końcu. Zerknęłam na niego i odniosłam wrażenie jakby mną gardził. Jakby mój powód do płaczu był całkowicie nieusprawiedliwiony.
- Ah.. - westchnęłam. - Bawi cię oglądanie mnie w takim stanie? - bardziej powiedziałam oznajmiając to niż zadając pytanie.
- Nie! Skądże! - obruszył się, chociaż ja i tak wiedziałam swoje.
- Cóż, możesz sobie o mnie myśleć co tylko chcesz. - rzekłam wpatrując się przed siebie i wycierając łzy z policzków wolną ręką. - Nie obchodzi mnie już zdanie faceta, który tylko udaje narzeczonego mojej kuzynki. - wycedziłam. Kiedy na niego spojrzałam, zmrużyłam oczy. Chciałam mu tym pokazać, że bardzo go nie lubię.
- Nie musi cię obchodzić zdanie innych, ale warto ich czasami posłuchać. - wymądrzył się. Znów westchnął. - Wiesz, nie wszyscy są źli jak uważasz. - wstał, podając mi rękę.
- Czasami żałuję, że masz rację. - złapałam jego dłoń i podniosłam się. - Nie zamierzasz odwiedzić Jane w nowej pracy? - zmieniłam temat, chwilowo uciekając od swoich osobistych problemów. Schowałam list do torebki wraz z książką.Wyciągnęłam chusteczkę i wydmuchałam nos. Później schowałam ją z powrotem.
- Dobrze wiesz, że nie popieram tej decyzji.
- Dlaczego? Nie chcesz, żeby Jane zarabiała pieniądze, rozwijała się zawodowo czy może chcesz aby gotowała, sprzątała i prała? - zapytałam, ignorując jego głupie postanowienie. Jak on w ogóle może nie wspierać Jane w swoich decyzjach? No chyba jest jej narzeczonym, prawda?!
- Skończ to, Isabello. - powiedział surowo. Chyba ugodziłam go w czuły punkt, skoro nie chce odpowiedzieć na moje pytanie. - Jedziemy porozmawiać z agentem nieruchomości na temat tego domu, czy nie?
Wydawał mi się trochę zniecierpliwiony. Jego rysy ciągnące się wokół kącików ust dodawały mu parę lat, tym samym twarz nabrała ostrych rysów.
- Jane chciała pojechać z nami. - powiedziałam łagodnie, obserwując go. Ha! Nawet mu brew nie drgnęła jak usłyszał imię swojej narzeczonej! Ale z niego nieczuły facet! Już ja mu pokażę, jak on traktuje kuzynkę.
- Niedługo kończy, więc pomyślałam, że możemy na nią poczekać. Puszczę jej tylko sms'a. - dodałam, otwierając drzwi samochodu. On tylko westchnął w charakterystycznym geście zrezygnowania. Nie ma tu nic do gadania. Jeśli opowiem Jane jak zachowuje się William na pewno się pokłócą.
Will przestawił samochód na parking i zaparkował pod drzewem, aby nie świeciło za bardzo słońce na maskę. Auto i tak było już dość nagrzane, a w środku to można by ryby smażyć. Otworzyliśmy z przodu drzwi, żeby był przewiew i szybko zbić bardzo wysoką temperaturę. Po wysłaniu sms'a do Jane, czekaliśmy jeszcze pół godziny. Także spotkanie z agentem nieruchomości trochę przesunęliśmy. Żadne z nas się nie odezwało, nie przerwało tej niezręcznej ciszy. Pewnie się zezłościł na mnie za tą uwagę o kuzynce. Zresztą nie przeszkadza mi to, że się obraził.
- Hejka! - krzyknęła Jane, otwierając tylne drzwi. William uśmiechnął się do niej, patrząc w lusterko, które ukazywało jej wesołą twarz. Jak się tak im przyglądałam to mimowolnie uśmiechnęłam się. Co jak co, ale fajna jest z nich para. Dopiero teraz się o tym przekonałam, jednak nadal nie lubię Williama.
- Jesteście spóźnieni? - zapytała, patrząc na mnie lekko przerażonymi oczami.
- Nie. - pokręciłam głową. - To co, Will? Jedziemy? - rzekłam surowo. Zapalił auto i powoli wyjeżdżaliśmy z parkingu.
W drodze wszyscy milczeliśmy. Nie było jakoś tematu do rozwinięcia, oprócz miłości Williama do Jane. Miałam już otworzyć usta, jednak Howard mi przerwał.
- Wydaje mi się, że powinnaś powiedzieć Jane o swoim ataku wspomnień. - odrzekł, zaciskając nieco mocniej dłonie na kierownicy, tym samym nie zmieniając szybkości.
- Ah... - mogłam się tego domyślić, że będzie próbował wmówić kuzynce, że jeszcze nie wyleczyłam swojej depresji po stracie ukochanego. Będzie nalegał abym znów podjęła leczenie, faszerowała się proszkami i poddała opiece lekarskiej. Nie! Nie tym razem, Will. Coś ważnego odkrył Jerónimo przez co zginął. Powinnam to odkryć i wyjawić tą prawdę światu. Może dopiero w tedy odzyskam dawną siebie i całkiem możliwe, że jeszcze sprzed mojej przemiany w potwora. - Moje stare rany odkryły się, ale nie musisz się tym przejmować. Nie dopuszczę do tego ponownie. - nie byłam całkowicie do tego przekonana. Jednak nie chciałam martwić Jane swoimi problemami. Pomogła mi już zbyt dużo, a ona sama powinna coś dostrzec. Mam na myśli Aleksandra i jego miłość. Nie uwierzę tylko w to, że Jane nie zauważyła jego uczucia.
- Jesteś pewna? - wolała się upewnić, jak zwykle. Po chwili wpatrywała się przez szybę jakby świat wydawał się jej monotonny i pozbawiony barw.
- Tak.
- Może jednak powinnaś jej o tym opowiedzieć? Na pewno poczułabyś się lepiej. - zaprotestował William na moją odpowiedź.
- Nie ma takiej potrzeby. Czuje się dobrze. - wypaliłam szybko, żeby Jane nie doszła do głosu.
- A tak w ogóle to rozmawiałaś z Zachariasem?
Co on tak uparł się, abym z nim porozmawiała? Wydaje mi się, że albo jest z nim w spisku albo znów mnie podpuszcza.
- Nie. Po co miałabym z nim rozmawiać? Skoro mówiłeś, że dzisiaj przyjedzie to nic mu się nie stanie jak z nim nie pogawędzę, prawda? - pod koniec zdania skierowałam pytanie do Jane, żeby potwierdziła moje słowa. Była nieco trochę rozmarzona i za bardzo nie skupiała się na naszej rozmowie.- Jane. - nie usłyszała jak ją zawołałam. - Jane? - podniosłam nieco ton, aby ocknęła się. Rzeczywiście, spadła na ziemię w szybkim tempie.
- Tak?
Uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać jej otuchy.
Podróż minęła nam szybciej niż się spodziewałam. Okolica nie była zbyt nieprzyjemna. Dom znajdował się w lesie, ale niedaleko drogi. Po obu stronach ścieżki, którą dojechaliśmy do bramy, rosły wielkie, aż do moich ramion krzewy. Zatrzymaliśmy się przed samochodem agenta nieruchomości, który z niecierpliwością nas wyglądał. Pokiwał głową i ruszył w naszą stronę, kiedy Will zgasił silnik. Wszyscy troje wszyliśmy z auta.
- Witam. Długo na nas czekałeś? - zwrócił się nieformalnie do agenta. Uścisnął mu dłoń i spojrzał w jego oczy.
- Nie, tylko parę minut. - powiedział takim tonem, który przypominał nieśmieszny żart. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie granatowy garnitur, a pod spodem białą koszulę i krawat w białe grochy. Jego włosy delikatnie powiewały na wietrze. Były krótkie i czarne, ale gdzie nie gdzie można było zauważyć posiwiałe włosy. Jego oczy miały kolor ciemnego kasztanu, w każdym bądź razie taki kolor zobaczyłam przez prostokątne szkła okularów. Wyglądał trochę komicznie, ale też poważnie poprzez wyraźne rysy twarzy i lekko czerwone usta.
Zwrócił się ku mnie.
- Jestem Jonathan Irving. A ty, jak mniemam, jesteś Isabella? - gdy spojrzał na mnie, podał mi rękę w geście przywitania.
- Tak. - szybko uścisnęłam jego dłoń, jakbym się bała, że zarażę się od niego jakąś chorobą. Natychmiast jak puściłam dłoń, odwrócił się do Jane.
- A pani to Jane Llyon? - również uścisnął jej rękę, ale nie puścił. Blondynka pokiwała z uśmiechem głową. - Dużo o pani słyszałem.
- Tak? Od kogo? - spytała głupkowato.
- Od Williama. Jest moim przyjacielem ze studiów.
Dopiero teraz kuzynka puściła jego rękę. Przyglądałam się agentowi z niesmakiem. Coś mi w nim nie pasowało. Jego krzywy uśmiech i to jak patrzy na moją kuzynkę. Coś w tym spojrzeniu musi być, coś czego jeszcze nie umiem nazwać słowami. Chyba mam jakieś złe przeczucie...
- Dobra, koniec tej paplaniny. - rzekł w końcu Will. Odniosłam wrażenie, że nie chce, aby Jonathan długo patrzył na jego narzeczoną jakby bał się, że powie jej o swoich sekretach. Pewnie zbyt dużo tajemnic to on nie ma, ale cóż... wszystko możliwe.
- Ah, tak. Słyszałem, że jak długo stoi się przed bramą tego domu to będą dręczyć cię duchy. - powiedział Jonathan.
Williama i Jane przeszły dreszcze. A ja spojrzałam w brązowe oczy Jonathana ukrywające się za okularami. Było w nich równie coś przerażającego jak w tej posiadłości. Po woli zaczęło mi się tu podobać. Spojrzałam w górę, przecież takie legendy są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Nagle zaczęło kropić. Wszyscy czterej wsiedliśmy do samochodu Howarda. Później spadł siarczysty, mocny deszcz.
Wspomnienie tamtego dnia przeleciało mi przed oczami jak błyskawica. I powtarzało się. Raz, drugi, trzeci. Nie dało mi spokoju, w pewnym sensie obwiniałam się o jego śmierć.
Czerwony Land Rover zatrzymał się parę kroków dalej ode mnie. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze szytym na miarę wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Isabella! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie spojrzałam na niego, rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie płacz. - mówił cicho, patrząc jak coraz bardziej się trzęsę. - Spójrz na mnie. - jego głos przybrał lekko błagalny ton. - Isabello.
Podniosłam głowę, otarłam łzy i spojrzałam mu prosto w oczy. Widzę w nich spokój. Ten dziwny spokój wprawia mnie w otępienie przez dłuższy czas.
- Co się stało? - mówi, ale ja słyszę tylko strzępki słów. Zastanawiam się co znaczy ten ów spokój?
- Isabello, co się stało? - powtarza pytanie. Tym razem słyszę je dobrze. Siadam na chodniku, przestając się tak okropnie trząść.
- Li... list. - ledwo wydukałam, bo za bardzo zgrzytałam zębami z rozpaczy. Wskazałam ruchem głowy na papier, nadal trzymając go w dłoni. William nawet nie spojrzał na list, tylko poklepał mnie delikatnie po ramieniu.
- Już dobrze. - powiedział w końcu. Zerknęłam na niego i odniosłam wrażenie jakby mną gardził. Jakby mój powód do płaczu był całkowicie nieusprawiedliwiony.
- Ah.. - westchnęłam. - Bawi cię oglądanie mnie w takim stanie? - bardziej powiedziałam oznajmiając to niż zadając pytanie.
- Nie! Skądże! - obruszył się, chociaż ja i tak wiedziałam swoje.
- Cóż, możesz sobie o mnie myśleć co tylko chcesz. - rzekłam wpatrując się przed siebie i wycierając łzy z policzków wolną ręką. - Nie obchodzi mnie już zdanie faceta, który tylko udaje narzeczonego mojej kuzynki. - wycedziłam. Kiedy na niego spojrzałam, zmrużyłam oczy. Chciałam mu tym pokazać, że bardzo go nie lubię.
- Nie musi cię obchodzić zdanie innych, ale warto ich czasami posłuchać. - wymądrzył się. Znów westchnął. - Wiesz, nie wszyscy są źli jak uważasz. - wstał, podając mi rękę.
- Czasami żałuję, że masz rację. - złapałam jego dłoń i podniosłam się. - Nie zamierzasz odwiedzić Jane w nowej pracy? - zmieniłam temat, chwilowo uciekając od swoich osobistych problemów. Schowałam list do torebki wraz z książką.Wyciągnęłam chusteczkę i wydmuchałam nos. Później schowałam ją z powrotem.
- Dobrze wiesz, że nie popieram tej decyzji.
- Dlaczego? Nie chcesz, żeby Jane zarabiała pieniądze, rozwijała się zawodowo czy może chcesz aby gotowała, sprzątała i prała? - zapytałam, ignorując jego głupie postanowienie. Jak on w ogóle może nie wspierać Jane w swoich decyzjach? No chyba jest jej narzeczonym, prawda?!
- Skończ to, Isabello. - powiedział surowo. Chyba ugodziłam go w czuły punkt, skoro nie chce odpowiedzieć na moje pytanie. - Jedziemy porozmawiać z agentem nieruchomości na temat tego domu, czy nie?
Wydawał mi się trochę zniecierpliwiony. Jego rysy ciągnące się wokół kącików ust dodawały mu parę lat, tym samym twarz nabrała ostrych rysów.
- Jane chciała pojechać z nami. - powiedziałam łagodnie, obserwując go. Ha! Nawet mu brew nie drgnęła jak usłyszał imię swojej narzeczonej! Ale z niego nieczuły facet! Już ja mu pokażę, jak on traktuje kuzynkę.
- Niedługo kończy, więc pomyślałam, że możemy na nią poczekać. Puszczę jej tylko sms'a. - dodałam, otwierając drzwi samochodu. On tylko westchnął w charakterystycznym geście zrezygnowania. Nie ma tu nic do gadania. Jeśli opowiem Jane jak zachowuje się William na pewno się pokłócą.
Will przestawił samochód na parking i zaparkował pod drzewem, aby nie świeciło za bardzo słońce na maskę. Auto i tak było już dość nagrzane, a w środku to można by ryby smażyć. Otworzyliśmy z przodu drzwi, żeby był przewiew i szybko zbić bardzo wysoką temperaturę. Po wysłaniu sms'a do Jane, czekaliśmy jeszcze pół godziny. Także spotkanie z agentem nieruchomości trochę przesunęliśmy. Żadne z nas się nie odezwało, nie przerwało tej niezręcznej ciszy. Pewnie się zezłościł na mnie za tą uwagę o kuzynce. Zresztą nie przeszkadza mi to, że się obraził.
- Hejka! - krzyknęła Jane, otwierając tylne drzwi. William uśmiechnął się do niej, patrząc w lusterko, które ukazywało jej wesołą twarz. Jak się tak im przyglądałam to mimowolnie uśmiechnęłam się. Co jak co, ale fajna jest z nich para. Dopiero teraz się o tym przekonałam, jednak nadal nie lubię Williama.
- Jesteście spóźnieni? - zapytała, patrząc na mnie lekko przerażonymi oczami.
- Nie. - pokręciłam głową. - To co, Will? Jedziemy? - rzekłam surowo. Zapalił auto i powoli wyjeżdżaliśmy z parkingu.
W drodze wszyscy milczeliśmy. Nie było jakoś tematu do rozwinięcia, oprócz miłości Williama do Jane. Miałam już otworzyć usta, jednak Howard mi przerwał.
- Wydaje mi się, że powinnaś powiedzieć Jane o swoim ataku wspomnień. - odrzekł, zaciskając nieco mocniej dłonie na kierownicy, tym samym nie zmieniając szybkości.
- Ah... - mogłam się tego domyślić, że będzie próbował wmówić kuzynce, że jeszcze nie wyleczyłam swojej depresji po stracie ukochanego. Będzie nalegał abym znów podjęła leczenie, faszerowała się proszkami i poddała opiece lekarskiej. Nie! Nie tym razem, Will. Coś ważnego odkrył Jerónimo przez co zginął. Powinnam to odkryć i wyjawić tą prawdę światu. Może dopiero w tedy odzyskam dawną siebie i całkiem możliwe, że jeszcze sprzed mojej przemiany w potwora. - Moje stare rany odkryły się, ale nie musisz się tym przejmować. Nie dopuszczę do tego ponownie. - nie byłam całkowicie do tego przekonana. Jednak nie chciałam martwić Jane swoimi problemami. Pomogła mi już zbyt dużo, a ona sama powinna coś dostrzec. Mam na myśli Aleksandra i jego miłość. Nie uwierzę tylko w to, że Jane nie zauważyła jego uczucia.
- Jesteś pewna? - wolała się upewnić, jak zwykle. Po chwili wpatrywała się przez szybę jakby świat wydawał się jej monotonny i pozbawiony barw.
- Tak.
- Może jednak powinnaś jej o tym opowiedzieć? Na pewno poczułabyś się lepiej. - zaprotestował William na moją odpowiedź.
- Nie ma takiej potrzeby. Czuje się dobrze. - wypaliłam szybko, żeby Jane nie doszła do głosu.
- A tak w ogóle to rozmawiałaś z Zachariasem?
Co on tak uparł się, abym z nim porozmawiała? Wydaje mi się, że albo jest z nim w spisku albo znów mnie podpuszcza.
- Nie. Po co miałabym z nim rozmawiać? Skoro mówiłeś, że dzisiaj przyjedzie to nic mu się nie stanie jak z nim nie pogawędzę, prawda? - pod koniec zdania skierowałam pytanie do Jane, żeby potwierdziła moje słowa. Była nieco trochę rozmarzona i za bardzo nie skupiała się na naszej rozmowie.- Jane. - nie usłyszała jak ją zawołałam. - Jane? - podniosłam nieco ton, aby ocknęła się. Rzeczywiście, spadła na ziemię w szybkim tempie.
- Tak?
Uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać jej otuchy.
Podróż minęła nam szybciej niż się spodziewałam. Okolica nie była zbyt nieprzyjemna. Dom znajdował się w lesie, ale niedaleko drogi. Po obu stronach ścieżki, którą dojechaliśmy do bramy, rosły wielkie, aż do moich ramion krzewy. Zatrzymaliśmy się przed samochodem agenta nieruchomości, który z niecierpliwością nas wyglądał. Pokiwał głową i ruszył w naszą stronę, kiedy Will zgasił silnik. Wszyscy troje wszyliśmy z auta.
- Witam. Długo na nas czekałeś? - zwrócił się nieformalnie do agenta. Uścisnął mu dłoń i spojrzał w jego oczy.
- Nie, tylko parę minut. - powiedział takim tonem, który przypominał nieśmieszny żart. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie granatowy garnitur, a pod spodem białą koszulę i krawat w białe grochy. Jego włosy delikatnie powiewały na wietrze. Były krótkie i czarne, ale gdzie nie gdzie można było zauważyć posiwiałe włosy. Jego oczy miały kolor ciemnego kasztanu, w każdym bądź razie taki kolor zobaczyłam przez prostokątne szkła okularów. Wyglądał trochę komicznie, ale też poważnie poprzez wyraźne rysy twarzy i lekko czerwone usta.
Zwrócił się ku mnie.
- Jestem Jonathan Irving. A ty, jak mniemam, jesteś Isabella? - gdy spojrzał na mnie, podał mi rękę w geście przywitania.
- Tak. - szybko uścisnęłam jego dłoń, jakbym się bała, że zarażę się od niego jakąś chorobą. Natychmiast jak puściłam dłoń, odwrócił się do Jane.
- A pani to Jane Llyon? - również uścisnął jej rękę, ale nie puścił. Blondynka pokiwała z uśmiechem głową. - Dużo o pani słyszałem.
- Tak? Od kogo? - spytała głupkowato.
- Od Williama. Jest moim przyjacielem ze studiów.
Dopiero teraz kuzynka puściła jego rękę. Przyglądałam się agentowi z niesmakiem. Coś mi w nim nie pasowało. Jego krzywy uśmiech i to jak patrzy na moją kuzynkę. Coś w tym spojrzeniu musi być, coś czego jeszcze nie umiem nazwać słowami. Chyba mam jakieś złe przeczucie...
- Dobra, koniec tej paplaniny. - rzekł w końcu Will. Odniosłam wrażenie, że nie chce, aby Jonathan długo patrzył na jego narzeczoną jakby bał się, że powie jej o swoich sekretach. Pewnie zbyt dużo tajemnic to on nie ma, ale cóż... wszystko możliwe.
- Ah, tak. Słyszałem, że jak długo stoi się przed bramą tego domu to będą dręczyć cię duchy. - powiedział Jonathan.
Williama i Jane przeszły dreszcze. A ja spojrzałam w brązowe oczy Jonathana ukrywające się za okularami. Było w nich równie coś przerażającego jak w tej posiadłości. Po woli zaczęło mi się tu podobać. Spojrzałam w górę, przecież takie legendy są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Nagle zaczęło kropić. Wszyscy czterej wsiedliśmy do samochodu Howarda. Później spadł siarczysty, mocny deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli wchodzisz, czytasz, zostaw po sobie ślad w formie komentarza. Dla ciebie jest to chwila, a dla mnie cenna rada i motywacja, aby pisać dalej! :)