13 października 2014

Odcienie różu

 Rozdział 11
  Nie mogłam zasnąć poprzedniej nocy. Byłam tak bardzo rozkojarzona, że nie zdołałam ani na chwilę zmrużyć oka. Ciągle myślałam o tym co wydarzyło się w poniedziałek. W końcu skończyłam na tym, że głodna poszłam zapolować na jakieś zwierzę. Gdy wracałam do domu Howarda, niebo przybrało pomarańczowej barwy. Spojrzałam w górę, dostrzegając białe obłoki przypominające płatki kwiatów.
  Tak wiele zmieniło się od dnia, w którym dowiedziałam się o wypadku Jerónima.Wszystko wywróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Wtedy nawet moje życie straciło sens. Ale teraz jest całkowicie inaczej. Przeprowadziłam się z Jane do Londynu, gdzie Jerónimo studiował prawo i mieszkał przez rok od czasu przeniesienia z Madrytu. Na początku chciałam rozpocząć nowe życie, zapomnieć o czterech latach spędzonych na bezgranicznej miłości do mężczyzny, który już nie żyje, jednak wspomnienia oraz głęboko drzemiące uczucia znów zaczynały powracać i wirować jak obrazki w kalejdoskopie. Nie mogłam już dłużej udawać silną, bo taką przestałam być już dawno. Muszę stawić czoło wszystkim swoim przeciwnościom oraz pogodzić się z wydarzeniami z ostatniego roku. Tylko dlaczego akurat teraz, kiedy jeszcze mam mętlik w głowie, musiałam dostać list od Jerónima?
  To wszystko stawało się coraz bardziej niejasne, zagmatwane samo w sobie i jeszcze więcej nasuwało mi pytań bez odpowiedzi.
  Co powinnam zrobić w związku z listem i książką? Czy w ogóle powinnam przeprowadzać się do Londynu wiedząc, że przez rok mieszkał i studiował tutaj mój zmarły narzeczony?
  Otworzyłam drzwi z narastającym niepokojem. Głęboko westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy, chcąc odgonić myśli, które wciąż się kłębiły i nie dawały mi spokoju choćby na małą chwilę. W kuchni siedział William, pogrążony czytaniem porannej gazety. Zaskoczył mnie, ponieważ myślałam, że dawno wyszedł do pracy razem z Jane.
- Co ty tutaj robisz?
- Mam dzisiaj wolne. - odparł Will, przewracając jedną stronę gazety.
- To chyba rzadko spotykane, że siedzisz tu tak beztrosko.
  Nastawiłam wodę na herbatę i usiadłam na przeciwko Willa. Aby mieszkać z kuzynką muszę zachowywać się jak człowiek, ponieważ jeszcze nie powiedziałam jej o swojej naturze wampira. Oprócz Zachariasa tak naprawdę nikt nie wie, że nie jestem człowiekiem. Picie herbaty nie jest zagrożeniem dla wampira, ale jedzenie już tak. Gdy wampir zje jakiś posiłek albo umrze albo będzie musiał go zwrócić zanim jego żołądek zacznie przetwarzać pokarm. 
  Spojrzał znad gazety, po czym hałaśliwie ją złożył.
- Resztę tygodnia mam wolne, ponieważ obiecałem Jane, że pomogę ci w sprzątaniu tej wielkiej, mrocznej posiadłości.
- Nie musisz się nade mną litować, bo tak kazała ci Jane. - odgryzłam się.
- Wcale się nad tobą nie lituję.
- Oczywiście! - krzyknęłam poirytowana. Tak na prawdę William próbuje być dla mnie miły, aby kuzynka nie rozmyśliła się nad zerwaniem zaręczyn i aby myślała, że ja i Will świetnie się dogadujemy. Rzeczywistość jednak jest bardziej okrutna, bo nigdy nie zaakceptuję Williama nawet jako kolegę.
  Woda w czajniku zaczęła się już gotować, wydając długi, piskliwy dźwięk. Wstałam i wyłączyłam czajnik, a następnie nalałam wodę do kubka.William był dziwnym mężczyzną. Nie był zabawny, a gdy się śmiał to tylko z grzeczności i w obecności Jane. Nie umiem do końca wyjaśnić dlaczego moja kuzynka zamierza go poślubić, to jest właśnie jej  jeden z sekretów, o które nie wiadomo ile razy będę pytać i tak się nie dowiem prawdy.
- Nie wiem o co ci tym razem chodzi. Nie wchodzę ci w drogę ani nie próbuję zmusić cię do powiedzenia dlaczego tak bardzo wczoraj płakałaś. Nie chcę być dla ciebie niemiłym, ale za każdym razem zmuszasz mnie do tego. - lekko podniósł ton, był zirytowany, podobnie jak ja. Usiadłam naprzeciw niego i spojrzałam surowo.William denerwował mnie już od dawna, a zawsze gdy z nim rozmawiam kończy się to kłótnią. Tak było i tym razem.
- To co się wydarzyło przed uczelnią to nie jest sprawa do dyskusji. Powiedziałam Jane o liście. W ogóle o wszystkim jej mówię, bo przecież jest moją kuzynką. -zaczęłam nerwowo gestykulować i ściągnęłam brwi, wiedząc, że skłamałam. Nie powiedziałam kuzynce dlaczego szukam Austina ani że spotkałam Teodora. Jednak nie chciałam aby William dowiedział się o moim kłamstwie, więc szybko pociągnęłam łyk herbaty.
- Nie udawaj teraz niewiniątka, Is. Wiem, że ten list bardzo tobą wstrząsnął.
- Posłuchaj mnie, William. - mój głos zrobił się ostry jak brzytwa. Pora zakończyć tą rozmowę, bo coraz bardziej myślałam o Jerónimie i o sprawach, o których chciałam na chwilę zapomnieć. - Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. A co do Jane, to przestań się z nią kłócić o tą pracę, albo...
  William zmrużył oczy, jakby trochę się przestraszył i poczuł bezradny wobec mnie. Chciałam jakoś przemówić mu do rozsądku, ponieważ nawet Jane jest wyczerpana kłótnią z Willem o swojej pracy.
- Albo co? - wtrącił. Chwilę później oparł się łokciami o blat stołu i spojrzał na mnie z ciekawością. W cale już nie wyglądał na speszonego, wręcz tym spojrzeniem był natrętny aż przyprawił mnie o mdłości.
- Albo powiem coś, czego będziesz żałował. - powiedziałam gniewnie. - Jane bardzo cieszyła się, gdy dostała pracę. Musisz psuć jej marzenia? - miałam dosyć tej rozmowy, więc zostawiłam herbatę i bez słowa wyszłam z domu. Ależ on działa mi na nerwy! Zawsze jak próbuję z nim porozmawiać na swobodnie, on wytrąca mnie z równowagi, a wtedy tracę kontrolę nad swoimi emocjami i daje się im ponieść.
  Szłam do Londynu pieszo, dając moim uczuciom upust. Postanowiłam znaleźć w końcu Austina i wyjaśnić z nim kilka spraw, które ciągle zadają mi co rusz nowe pytania. Chciałabym dowiedzieć się co stało się tamtego roku, wyjaśnić jakoś swoje wątpliwości, a nawet to, że Teodore jest strasznie podobny do Jerónima. I gdyby nie fakt, że mój narzeczony nie żyje, pewnie uznałabym, że nadal studiuje w Londynie.
  Czekałam przed drzwiami pracowni plastycznej. Nagle rozległ się cichy, długi dzwonek, oznaczający przerwę. Studenci zaczynali kolejno wychodzić, przypominając długi sznur mrówek. W końcu sala była już pusta, a przy biurku zwróconym do ustawionych w trzy rzędy stolików, siedział Austin Avenue.
  Serce podskoczyło mi, gdy nasze oczy spotkały się. Był taki jak opowiadał mi Jerónimo. Wysoki, szczupły i przystojny. Brązowe włosy, biegnące od przedziałka w lewą stronę, zakrywające wysokie czoło. Gęste brwi oraz prosty nos. Dokładnie taki sam jak go opisał cztery lata temu, a wydawałoby się, że wczoraj.
- W czym mogę Pani pomóc? - powiedział życzliwie. Zacisnęłam pięści, ponieważ w oczach zbierały mi się łzy. Miałam tyle pytań, że nie wiedziałam od czego zacząć.
- Austin Avenue? - zapytałam cicho, prawie szlochając. Przypomniałam sobie jak Jerónimo otulał mnie swoimi ramionami i szeptał czułe słówka do ucha. Pamiętam jak energicznie opowiadał mi o uczelni, profesorach i o nowym przyjacielu, którego poznał zupełnie przypadkowo. To wszystko mignęło mi przed oczyma, a ja próbowałam nie wybuchnąć płaczem. Próbowałam być silna, chociaż na taką przestałam już wyglądać.
- Tak. - uśmiechnął się. Był to uśmiech promienny, taki, który obdarowuje drugą osobę radością bez żadnego konkretnego powodu. Po policzku popłynęła mi łza.
- Czy my się znamy? - zapytał, a ja przytaknęłam, zaciskając usta.
- Jestem Isabella Laureano. - rzekłam tak cicho, że prawie w ogóle mógł mnie nie usłyszeć, a jednak usłyszał. Wybałuszył oczy i otworzył buzię. Tak bardzo był zaskoczony, że nic nie mógł z siebie wydusić. Uśmiechnęłam się słabo, aby dodać mu otuchy, ale szybko odniosłam wrażenie, że uśmiechając się do niego w ten sposób wyglądam strasznie niczym wiedźma z trzema zębami. 
- Isabella? - powtórzył moje imię, aby przekonać samego siebie, że stoję przed nim. Nadal nie mógł w to uwierzyć. Podobnie jak ja o nim, tak i Austin słyszał o mnie z opowiadań Jerónima. - Co cię tutaj sprowadza?
- Chciałam porozmawiać.
- Jestem zaskoczony tą nagłą wizytą. - głęboko westchnął, jednocześnie uniósł brwi, pocierając dłonią tył głowy. - Mam teraz wolną godzinę, więc na spokojnie możemy porozmawiać w bibliotece.
  Spojrzał na mnie. Widziałam w jego brązowych oczach swoje odbicie. On wie - pomyślałam. Wie o wszystkim co się wydarzyło rok temu.

  Usiedliśmy naprzeciw siebie w fioletowych fotelach przy małym, prostokątnym stoliku w bibliotece. Pomieszczenie było duże, miało dwa piętra. Na samym końcu biblioteki, na parterze, było wyznaczone miejsce do spotkań i przesiadywania w tak cichym miejscu jak to. Resztę zajmowały wysokie regały z książkami. Na drugim piętrze były tylko rzędy regałów, a z sufitu wisiały wielkie, kryształowe żyrandole, odbijające światło z zewnątrz, wpadające przez ogromne okna. Rozciągały się one na całej długości ściany i miały wysokość do drugiego piętra. Cały wystrój biblioteki zapierałby dech w piersiach, gdyby nie ten zapach nowości pomieszany ze starymi, zniszczonymi książkami.
  Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, po czym Austin odezwał się pierwszy, przerywając wiszącą  między nami ciszę.
- Przykro mi z powodu tego co się stało. Byłaś jego najbliższą osobą. Bardzo przeżyłaś ten wypadek, ale o czym chcesz ze mną rozmawiać? - na początku dostrzegałam w jego twarzy zmartwienie i współczucie, jednak później jego ton wydawał mi się nieco zdenerwowany. Nie wymówił jego imienia, ale nie chciałam pytać się dlaczego. Miał swoje własne powody, jednak jego zdenerwowanie było dla mnie zupełnie niejasne. Gdy tak patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę zdałam sobie sprawę, że Austin jest nerwowy z powodu mojej obecności, a wymawianie imienia zmarłego jest dla niego bolesne przez napływające wspomnienia. Podobnie było ze mną kilka miesięcy temu. Nadal nie mogę zaakceptować tej tragedii, nagłej i niespodziewanej niczym silny podmuch wiatru strącający najważniejszy pionek w szachownicy. Nagle przypomniały mi się słowa Zachariasa: "Musisz go zabić! Wie więcej niż powinien, dlatego musi zginąć".
- Dlaczego Zacharias chce twojej śmierci? - zapytałam prosto z mostu, zamiast zapytać się o narzeczonego. Widziałam jak lekko się wzdryga. Dla ludzkiego oka mogłoby to być zupełnie niezauważalne, jednakże dla mnie było to bardzo wyraźne, mimo iż trwało to mniej niż sekundę. Wampir ma bardziej wyczulone wszystkie zmysły niż człowiek, ale kiedy je wyostrza zależy tylko i wyłącznie od niego. Uwrażliwia dany zmysł w tedy gdy jest coś interesującego do zobaczenia albo usłyszenia.
-Och... - westchnął przeciągle, żeby mieć troszkę dłuższą chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią. Potarł dłonią tył głowy, a wzrok utkwił w jednym z wielkich okien tuż za mną.
- Ten powód jest związany ze śmiercią Jerónima?
  Znów westchnął przeciągle jakby był już tym wszystkim zmęczony. Zapewne wie coś, co albo pogrążałoby Zachariasa albo po prostu się boi. Spojrzał na mnie przenikliwie. Odniosłam wrażenie, że chce mi przekazać wszystko za pomocą myśli bez wypowiadania jakichkolwiek słów, ale nie chciałam złamać swojej zasady mówiącej, że nie będę czytać w myślach ludzi. Z trudem powstrzymałam się od tego. W jego oczach dostrzegłam strach i współczucie.
- Na prawdę chcesz wiedzieć co wydarzyło się tego dnia, w którym zginął Jerónimo? - imię mojego zmarłego narzeczonego zabrzmiało jak pełne bólu wspomnienie, mimo to przytaknęłam. - Nie wiesz o co prosisz, Is. Sam dokładnie nie wiem co się stało. Ale jeśli chcesz porozmawiać o Jerónimie to nie teraz i nie tutaj. - mówił ściszonym głosem jakby obawiał się, że ktoś go usłyszy. Momentalnie poczułam na plecach przebiegające ciarki i wzdrygnęłam się. Tajemnica jego śmierci tak naprawdę musi być mroczna, skoro Austin boi się o nim ze mną porozmawiać. Coś nadal jest tutaj nie tak jak powinno być. Zastanowiłam się przez moment i doszłam do wniosku, że powinnam powiedzieć mu o liście.Chociaż ten jeden fragment układanki powinien wiedzieć już teraz.
- Dostałam list adresowany przez Jerónima. - również powiedziałam cicho. Austin zamknął na chwilę oczy,a dla mnie trwało to wieczność. Nie wiedziałam co myśleć o jego zachowaniu, więc postanowiłam na razie siedzieć cicho i wpatrywać się w niego. W końcu wstał i wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Długopis wyjął z marynarki i szybko coś nabazgrał. Następnie podał mi chusteczkę i ruszył w kierunku drzwi. Spojrzałam na zapisaną informację:

 Kemble St 52/93
Czwartek, godz. 19:00

 Był to adres Austina i ustalona przez niego data spotkania. Zdziwiona i trochę tym zmieszana, spojrzałam na drzwi od biblioteki wychodzące na długi korytarz. Nagle otworzyły się, a w progu stanął Teodore, śmiejący się z żartu kolegi. Obaj weszli do ogromnej sali, jednak Teodore zatrzymał się, kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
  I nagle coś we mnie pękło. Nigdy nie czułam tego dziwnie bijącego serca, oprócz chwil spędzanych z Jerónimem. Serce, które od ponad roku przestało bić, znów zaczęło domagać się wolności przez coraz szybsze uderzenia. Poczułam jak zalewa mnie fala gorąca, wypełniająca mnie całą od środka. Przestałam myśleć racjonalnie, a dłonie lekko zaczęły drgać, jakby przypłynęła adrenalina. Patrząc na jego oczy, mimo dużej odległości, mogłam dostrzec w nich ten sam ogień rozpalający duszę, który znajdował się teraz we mnie. Dziwne, lecz nader namiętne uczucie zaczęło między nami kiełkować. Nawet nie zauważyłam kiedy to się stało, ale pragnęłam nadal patrzeć mu w oczy. Swoimi dwoma szaro-niebieskimi ognikami zaczął przyciągać mnie jak magnes. A ja słaba, nie mogłam nic na to poradzić.
  Ruszyłam ku niemu. On powiedział coś szeptem koledze, który później ruszył w lewo i zniknął w regałach książek. Teraz byliśmy tylko we dwoje, zupełnie jak kochankowie. Teodore miał na sobie granatową koszulę w kratkę i mimo iż jego włosy były zaczesane do tyłu to nadal był tak bardzo przystojny, że aż niektóre dziewczyny mogłyby paść na zawał.
- Myślałem, że już cię nie spotkam. - zaśmiał się, ukazując rząd białych zębów, kiedy stanęłam przed nim. Myśli czy Austin widział Teo odeszły w niepamięć. Teraz i wyłącznie w moich myślach był słodki uśmiech Teodora, który emanował jakąś dziwną różową poświatą. 
- Tak? A to dlaczego? - odwzajemniłam uśmiech.  
- Ponieważ nie jesteś studentką. - odparł. - Czekaj, to znaczy, że jesteś ode mnie starsza?
- Nie. - wybuchłam śmiechem. - Zresztą nie pyta się o wiek.
  Posłałam mu groźne spojrzenie, jednak szybko znów się roześmialiśmy. Kolega, który wcześniej zanurzył się w świat książek, teraz wyszedł trzymając aż trzy grube egzemplarze i doszedł do bibliotekarki. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Intuicja podpowiadała mi, że Teo zaraz odejdzie na zajęcia. Chciałam do tego nie dopuścić. Dlatego kiedy się powoli odwracał w kierunku kolegi, pociągnęłam za rękaw jego koszuli. Spojrzał na mnie zaskoczony. Na twarzy zrobiłam się czerwona jak malina, a serce strasznie szybko biło. Nie przemyślałam dokładnie swoich działań, tylko pod wpływem impulsu chciałam, żeby został przy mnie na dłużej. Nie miałam w tym żadnych ukrytych motywów, ale patrząc mu prosto w oczy, po raz kolejny poczułam jakby był Jerónimem.
- Coś się stało? - zapytał zatroskany, kiedy ja byłam myślami daleko stąd.
- Yyy... Tak... To znaczy nie. Nic się nie stało. - zaczęłam się jąkać. Nie mogłam opanować swoich własnych uczuć. Świat wirował, a ja stałam przed Teodorem, nadal trzymając go za rękaw koszuli. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tej głupiej sytuacji. W końcu puściłam jego rękaw, a dłoń powoli opadła w dół.
- Chciałbyś może się jeszcze spotkać? - wybełkotałam po dłuższej chwili zastanowienia. Ta sytuacja trochę przypominała mi czasy, kiedy rywalizowałam z Cynthią o Jerónima.
- Mam taką nadzieję.
Znów policzki nabrały malinowego koloru. Jego kąciki ust delikatnie podniosły się.
- A co powiesz na kawę?
- Jasne. Może jutro o szesnastej? - czułam na sobie świdrujący wzrok kolegi Teodora. W tym momencie nie obchodzi mnie zdanie Cynthii, ponieważ działam pod wpływem impulsu, zupełnie jakby wystrzelono w moją stronę strzałę miłości. - Niestety w środy tak późno kończę. Więc co ty na to?
- No to do środy. - razem rozpromieniliśmy się. Mężczyzna zawołał Teodora, aby już szli.
- Czekaj przed główną bramą. - powiedział na pożegnanie i puścił do mnie oko.
  Byłam tak szczęśliwa, że nie zauważyłam Cynthii, która przez ten cały czas przyglądała się badawczo z drugiego piętra. Cała w skowronkach odtwarzałam raz  po raz spotkanie z Teodorem i za każdym razem uśmiechałam się w duchu. Może pobyt w Londynie nie jest aż taki straszny jak przywoływanie wspomnień ze zmarłym narzeczonym.
  Telefon zaczął wibrować mi w kieszeni spodni. Wyciągnęłam go i spojrzałam na ekran wyświetlacza. Dzwonił William. Nacisnęłam zielony przycisk.
- Musimy się spotkać. Dojedziesz taksówką do swojej willi? - przeszedł od razu do ogółu, zamiast się wpierw przywitać. Wyczułam w jego głosie nutę sarkazmu.
- Tak.
- No to ruchy! - krzyknął do słuchawki. Mój niezwykle wrażliwy słuch odebrał to jako kilkakrotne głośne uderzenia w bęben.
- Nie krzycz.. - zaczęłam, ale rozłączył się. Will jak zawsze, potrafi zepsuć mi dobry humor. - A niech cię diabli! - cicho krzyknęłam.
  Tymczasem Cynthia zeszła po schodach, ciągle mi się przyglądając. Obdarzyła mnie gniewnym i pełnym nienawiści spojrzeniem, odrzucając swoje rude włosy do tyłu. Prychnęła gdy zamykała za sobą drzwi od biblioteki, a ja stałam jak wryta. Przez świadomość kłębiło mi się tyle myśli aż miałam lekki zawrót głowy. Po plecach przeszły mnie zimne dreszcze. Miałam deja vu. Zachowanie Cynthii przypomniało mi czasy, kiedy razem rywalizowałyśmy o Jerónima na madryckiej uczelni.

29 sierpnia 2014

We mgle

Brama posiadłości, którą zamierzam kupić, jest duża, ale wyjątkowa. Unosząc głowę do góry, po drugiej stronie szyby z samochodu Willa, odnoszę wrażenie, że mierzy dwa metry wysokości. Wsparta na żelaznych zawiasach, wrytych w grube kamienne filary, wyglądała potężnie i zarazem przerażająco. Wyrzeźbione z metalowych prętów zawijasy tworzyły skomplikowaną sieć jakiegoś wzoru, który przypominał łodygi roślin. Gdzie nie gdzie dostrzegałam pąki kwiatów, które doskonale dodawały i uroku i niesamowitości  tej zawiłej metalowej konstrukcji.
Liście krzewów poruszały się we wszystkie strony pod wpływem silnego wiatru, który zerwał się tuż po tym, jak wszyscy wsiedliśmy do samochodu chroniąc się przed silnym deszczem. W cale nie trzeba być wampirem, aby usłyszeć mocnego walenia deszczu o maskę samochodu wraz ze świstem wiatru, który wywoływał pod nami. Nie wiedziałam dokładnie skąd jest ten świst, ale miałam pewność, że w środku samochodu Howarda nic nam nie grozi. Kupiony jeszcze przed zaręczynami Willa, czerwony Land Rover był  wykonany solidnie przez producenta samochodów, podobnie jak brama wykonana z metalu zawierająca najmniejsze choćby szczegóły. Ktoś kto projektował tą bramę musiał być albo geniuszem albo powołany do swojej pracy.
- Klątwa chyba się zaczyna. - zażartował Jonathan, lecz nikt oprócz niego nie zaśmiał się. Sytuacja za oknem auta zrobiła się zbyt poważna do żartowania z klątwy czy głupiej legendy.
- Będziemy dalej zwiedzać posiadłość? - zapytam przejęta deszczem i silnym wiatrem. A co jeśli przyjechaliśmy tu daremnie i z powodu kiepskiej pogody, będziemy musieli przesunąć zwiedzanie na następny dzień?
- Wszystko zależy od tego czy przestanie padać czy nie. - odparł William. Również patrzył z niepokojem w niebo, tak samo jak Jane.
Chciałam jak najszybciej obejrzeć dużą posiadłość i przestać być na utrzymaniu narzeczonego kuzynki. Dosyć, że bardzo mi się tutaj spodobało, przez ten urokliwy i niepowtarzalny klimat, to powinnam zapoznać się z mieszkaniem, na które tak bardzo czekałam. Nie widzę żadnych przeciwwskazań do mieszkania poza Londynem. Czułabym się tutaj swobodnie. Posiadłość od lasu dzielił tylko szeroki mur. Z samochodu wszystko wyglądało tajemnicze, jakby nikt od dawna tu nie mieszkał. Głupie legendy, których boją się ludzie, zbywam jednym, szybkim ruchem ręki. Nie istnieje coś takiego jak klątwa. Przynajmniej nie spotkałam się z niczym takim. Dlatego jestem teraz spokojna i z niecierpliwością czekam, aż deszcz przestanie padać, a wiatr tak bardzo wiać.
Przymknęłam na moment oczy. Wyobraziłam sobie posiadłość we mgle, która nie ograniczała zbytnio widoczności. Po otworzeniu oczu deszcz i wiatr ustał jakby z rozkazu czarodziejskiej różdżki. Jednak nadal było szaro i strasznie smutno.
- To nie możliwe. - jęknęła Jane, dziwiąc się tak szybkiej zmianie pogody. "Czy to jakieś leśne duchy czy klątwa powstrzymała deszcz?" - usłyszałam głos kuzynki. Wzdrygnęłam się, gdy uświadomiłam sobie, że nie wypowiedziała tego na głos. Czasami moje zdolności np. czytanie w myślach zaskakiwały mnie samą. Nie potrafiłam jeszcze tak do końca panować nad swoimi nowymi umiejętnościami, ponieważ nie wszystko jeszcze wiem co potrafią wampiry. Zacharias nie chętnie mi mówił jakie wampiry posiadają zdolności. Mimo iż jestem wampirem już ponad trzy lata, moja natura nocnego potwora czasami ujawnia się bardziej, a czasami w ogóle. Przystosowanie do tego otoczenia zajmie mi więc więcej czasu niż w Madrycie. Ale mam szczerą nadzieję, że odnajdę siebie w tym świecie, nawet jako wampir.
- Może nas pan oprowadzić po posiadłości? - powiedziałam, wpatrując się w niezwykły wzór bramy. Byłam zachwycona, że mogłam zmienić stan pogody, chociaż jeszcze tak dokładnie nie wiem jak to się stało.
- Nadal chce pani myśleć o kupnie tego domu? - zapytał zdziwiony Jonathan. Siedział z tyłu, za mną, a obok niego Jane.
- Oczywiście! - odparłam zbyt ochoczo i radośnie, aby Irving, a teraz wszyscy trzej, przestali być tak zaskoczeni. - No... ładnie tutaj. - zaczęłam. Muszę teraz się usprawiedliwić, żeby przestali patrzeć na mnie jak na wariatkę. To że uważają tą posiadłość za nawiedzoną, wcale nie znaczy, że taka jest. - Będę miała tu ciszę i spokój.
- Nie sądzę, żebyś cieszyła się spokojem w takim przerażającym miejscu. - powiedziała Jane z nutą troski.
- Nie przesadzaj. - machnęłam ręką w celu zbycia jej słów ze swoich myśli. Po czym jeszcze raz spojrzałam na Jonathana, który nadal miał zdziwioną minę i wyszłam z samochodu. On również wyszedł z auta, lecz po dłuższym czasie.
- Nie przeszkadza pani, że dom jest zaniedbany?
- Nie. Wystarczy wynająć kogoś, aby posprzątał cały ten bałagan.
Odwracając się do Jonathana, zauważyłam, że William dyskutował o czymś z Jane. Nie chcąc być wścibska podsłuchując ich, zwróciłam się do Irvinga.
- W czasie oprowadzania mnie po posiadłości, może pan opowiedzieć mi coś nie coś na temat mieszkania?
 W oczach agenta nieruchomości zauważyłam nie tylko ciemny kolor, ale także błysk niepewności. Co jak co, ale coś nie pasowało mi w tym całym Jonathanie Irvingu. Był za bardzo skryty i nie odzywał się zbytnio, jakby chciał, abym nie kupiła tego mieszkania.
Spostrzegł że długo przyglądam mu się, więc lekko podskoczył.
- Tak. - powiedział z większą pewnością, jakby domyślał się o czym myślę. - Posiadłość jest bardzo duża, liczy sobie piętnaście hektarów. Gdy wejdziemy za bramę, od lasu będą dzielić nas tylko grube mury. Wcześniej brama otwierała się sama, przez pewien zainstalowany mechanizm. Dawny mieszkaniec był mechanikiem. Uwielbiał bawić się elektroniką. To była zarazem jego pasja i przekleństwo. - opowiadał z ciekawością, pokazując swojego prawdziwego siebie. Jego głos przybrał odważny ton, jakby przypomniał sobie, że jest agentem nieruchomości i musi nakłonić mnie do kupna domu. Słuchałam go uważnie, starając jak najbardziej się mu przyjrzeć i dowiedzieć, dlaczego wzbudza we mnie takie dziwne uczucie.
Wyciągnął pęk kluczy z kieszeni i otworzył bramę. Wcześniej jak przyglądałam się jej nie zauważyłam sekretnego zamka. No cóż, posiadłość robiła na mnie coraz większe wrażenie i coraz bardziej podobała mi się.Szczególnie jej tajemniczość jest numerem jeden na mojej liście plusów.
- Mam nadzieje, że nie zanudzę panią takimi opowieściami. - powiedział, trochę zmieszany. Otworzył lewe skrzydło bramy tak, abyśmy wślizgnęli się do środka. Zerknęłam na kuzynkę, ale widząc jak żwawo rozmawia z Willem stwierdziłam, że nie będę im przeszkadzać. Dom mogę obejrzeć sama, najwyżej pokażę im na domówce.
- Oczywiście, że nie. Uwielbiam takie historie. - odrzekłam, aby zrobić na złość Jonathanie. Skoro już zaczął opowiadać o tym skrytym miejscu, powinnam go uważnie słuchać, żeby później nastraszyć kuzynkę i ponaśmiewać się z jej strachu. - Może pan kontynuować. Jestem ciekawa co stało się z tym elektronikiem.
- Umarł, ponieważ eksperymentował. - odpowiedział bez żadnego wahania. Nie było w nim też krzty współczucia. - Mówiłem już wcześniej, elektronika była jego pasją i zarazem przekleństwem.
Gestem zachęcił abym poszła pierwsza, wzdłuż wytyczonej ścieżki. Po obu stronach nadal ciągnęły się wysokie krzewy, jednak te sięgały mi do pasa. W powietrzu czułam jeszcze zapach deszczu, a wiatr, już nie tak silny jak wcześniej, delikatnie smagał moje włosy, unosząc je lekko do góry.
- Interesował się ktoś wcześniej tym domem? - zadałam pytanie z czystej ciekawości.
- Nie. Wszyscy wierzą w klątwy, zabobony i legendy. - zaśmiał się kpiąco, wyśmiewając tych wszystkich ludzi. Całkiem niedawno to on bał się jednego z zabobonów, a teraz udaje odważnego. Chyba myśli, że namówienie mnie na kupno posiadłości to sprawa życia lub śmierci.
- Są aż tak straszne?
- Jedne mówią, że krążą tu duchy, a inne, że jeśli przejdziesz przez bramę może spotkać cię pasmo nieszczęść.
Czułam na sobie jego brązowe oczy, jednak bałam się odwrócić. A co jeśli się odwrócę i zobaczę krwiożerczą bestię, która ma mocno wybałuszone czerwone oczy, ostre kły i chce mnie zjeść? Nie, otrząsnęłam się z tych myśli. Moja wyobraźnia jest zbyt wybujała, coś takiego nie może mieć miejsca. Jest jeszcze jasno, słabe słońce przebija się przez korony drzew, rzucając długie, zabawne cienie na ziemię.
- Chce pani obejrzeć dom, czy mam pokazać najpierw ogród? - nagle usłyszałam głos Jonathana, całkowicie pozbawiony emocji.
- Obejrzyjmy dom. - odparłam.
- Słusznie. Ogród widać z drugiego piętra. Może więc się pani rozkoszować tym widokiem w środku.
- Och... - wydałam z siebie długie i znudzone westchnięcie, kiedy usłyszałam, że zwraca się do mnie per pani. - Po prostu Isabella. Możemy przejść na T-y?
 Uśmiechnął się. Wydawało mi się, że bawi go ta cała sytuacja. Lecz mimo to skinął głową, co oznaczało zgodę. Sama nie wiem co mnie skusiło, aby coś takiego zaproponować, ale pomyślałam, że lepiej tak mówić. W końcu jest przyjacielem Williama. A swoją drogą, ciekawe co teraz robi Jane...
- Dom jest urządzony w stylu renesansowym. - przerwał moje rozmyślania. W końcu doszliśmy do wielkiego pałacu, tak bym to ujęła. Ponieważ dom był strasznie wielki, a altana, również ogromna, miała kilkanaście kolumn obrośniętych wyschniętym bluszczem. Przed schodami, po mojej lewej stronie, stała biała, lecz już nieco pożółkła ławka. Prawdopodobnie wykonana z białego kamienia. Liczne wyryte w niej dekoracje dodawały jej uroku. - To jest właśnie pałac Guidiego. - wskazał ręką dom.
- Wow. Robi wrażenie. - rzekłam bez namysłu, nie zdając sobie sprawy, że powiedziałam to na głos.
- Mimo iż jest zaniedbany, to wzbudza u ludzi piękno architektury i tajemniczość. Guide Larson, o którym już opowiadałem, zatrudnił najwybitniejszych projektantów i wzniósł bardzo piękną willę. Myślę że bardziej chciał się popisać pieniędzmi niż mądrością, ale to właśnie jemu zawdzięczamy urok tego miejsca.
 Miał na myśli pałac, który tak nie wiele ludzi ma sposobność podziwiać przez głupie legendy. Sama budowla wzbudza we mnie gęsią skórkę i zachwyt, przy którym moje serce budzi się do życia, szaleńczo próbując uwolnić się z klatki piersiowej. Przytknęłam dłonie do piersi, otwierając usta.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Dosyć że pałac jest usytuowany z dala od miejskiego gwaru, otoczony lasem, to tak wspaniale zbudowany. Teraz nie tylko chciałam kupić tą willę, ale i jak najszybciej rozpocząć sprzątanie oraz przeprowadzkę.
- Wejdźmy do środka, może przekonasz się, że to cudowne miejsce.- zabrzmiało to tak, jakbym wciąż miała wątpliwości co do kupna mieszkania. Nie spojrzał na mnie, tylko ruszył po brudnych schodach z białego marmuru. Koło poręczy w kształcie dziwnych zawijasów, podobnych do tych, z których była brama, było najwięcej suchych liści. Delikatny wiatr poruszał nimi jakby były to jego marionetki.
- Proszę ostrożnie wchodzić, schody są śliskie po deszczu. - ostrzegł Jonathan, stojąc przy drzwiach i patrzył jak niezgrabnie stawiam kroki na mokrej powierzchni marmuru. Kiedy dołączyłam do niego, złapał za grubą, mosiężną klamkę i z całej siły pchnął drewniane drzwi. W środku było ciemno, jedynie snopy słabego światła przedzierały się do środka domu. - W lewo rozciąga się się duża altana, otoczona przez drzewa, kwiaty i bluszcz. Na prawo jest salon. - wskazał ruchem ręki ogromny pokój z kominkiem.
- Chciałabym zobaczyć altanę oraz drugie piętro.
  Jonathan skinął głową, po czym ruszył w lewą stronę. Przeszliśmy przez długi korytarz, a w rogach zauważyłam pajęczyny, jednak żadnych pająków nie było. Cóż, może to z przyzwyczajenia pomyślałam o swoim lęku, ponieważ jako wampir nie musiałam bać się takich małych, okropnych stworzeń.
Altana była cała ze szkła. Z zewnątrz obrastające ją porośla dodawały niesamowitego, tajemniczego widoku. Pośrodku stał dębowy stół, również porastały go rośliny, ale nie mogłam zgadnąć jakie były to kwiaty. Miały ciemnozieloną barwę i długie łodygi.
- Niesamowite. - tylko tyle zdołałam powiedzieć, patrząc z zachwytem na całą szklaną konstrukcję.
- Prawda, że zapiera dech w piersiach? - rzekł podnieconym głosem. - Na drugim pietrze znajdują się pokoje.
Wróciliśmy z powrotem do skąpanego w półmroku salonu. Na przeciwko wejścia były kręte schody prowadzące na górę.
- Jeden pokój gościnny i dwie sypialnie z łazienkami. Na lewo, obok schodów, jest kuchnia. Do piwnicy schodzi się od tylnego wejścia. Jak widać salon jest duży przez okna, które rozciągają się na całej ścianie. Widać z nich zaniedbany ogród. - zaprowadził mnie na górę i po kolei pokazywał pokoje. Najpierw pokój gościnny, a później pokoje z łazienkami. Każde było umeblowane inaczej, jednak paleta barw na ścianach była jasna. Mimo otaczających dom drzew sprawiających półmrok we wszystkich pomieszczeniach, doskonale dostrzegałam choćby najmniejsze szczegóły na meblach. Pokoje z łazienkami miały dodatkowo balkony i można było o poranku wychodzić na zewnątrz, a później zachwycać się ładnymi widokami, oczywiście pod warunkiem, że najpierw posprząta się cały ten kurz, pokrywający dosłownie wszystko.
Po pokazaniu domu, przeszliśmy do piwnicy. Wejście znajdowało się obok okien kuchennych. Jonathan otworzył tylko klapę, zrobioną z pionowych drewnianych desek przybitych do poziomych. Nie weszliśmy do środka, ponieważ panował tam totalny mrok, a widoczne były tylko pierwsze trzy schodki. Również i z tej strony znajdowała się mała altana, ciągnąca się wzdłuż ściany salonu.
 Później Irving pokazał mi ogród i opowiadał jaki to teren jest wielki. Okrążając całą posesję, idąc wzdłuż muru, od czasu do czasu przypatrywałam się Jonathanie. Ten facet chyba zostanie dla mnie jedną z tajemnic, których nie mogę rozszyfrować. Czułam przy nim taki dziwny niepokój, jednak z czasem przyzwyczaiłam się do tego uczucia. Kiedy wracaliśmy zaniepokojenie stopniowo znikało. Wychodząc przez bramę, moi przyjaciele nadal czekali w samochodzie. Oboje mieli ponure miny. Odwracając się, żeby jeszcze raz spojrzeć na willę, zobaczyłam jak powoli otaczała nas mgła.
Wraz z agentem nieruchomości wsiadłam na tył samochodu Willa.
- I jak? - zapytała trochę zdegustowana Jane. Już z jej miny mogłam wyczytać, że znajdzie jakieś argumenty przeciw kupnie posesji.
- No cóż... - nie wiedziałam jakie dobrać słowa, żeby kuzynka nie sprzeciwiła się moim planom. - Dom jest duży, piękny i zaniedbany. Trzeba  mnóstwo par rąk, aby ogarnąć cały ten brud.
- Czyli ci się podoba?
- Tak. - odpowiedziałam na przestraszone spojrzenie Jane i Willa.
- Nie uważasz, że ta willa jest straszna? - przejął pałeczkę od Jane, która widocznie nie radziła sobie ze zmianą mojego zdania.
- Nie. - prychnęłam. - Żadne legendy czy klątwy nie przerażają mnie. To tylko bujda, która chce wystraszyć zainteresowanych. - zmarszczyłam brwi. - Jeśli posprząta się tutaj i będzie regularnie dbać o posiadłość to mogę wam zagwarantować, że jeszcze będziecie nalegali, aby mnie odwiedzać. - uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Mogę przygotować już papiery? - wtrącił się agent.
- Jasne. - ucieszyłam się na samą myśl, że już niedługo będę tutaj mieszkać.
  Przez całą drogę powrotną do domu nikt się nie odezwał. Jane była na mnie zła, a William starał się uważnie prowadzić. Mgła pokryła ulice tak gęsto, że widoczność była bardzo ograniczona.W końcu zajechaliśmy do garażu i zmęczeni weszliśmy do środka. Od razu opadłam na krzesło w kuchni, podobnie jak Will. Jane włączyła czajnik na herbatę i usiadła obok mnie.
- Nie uważasz, że ten dom jest za duży jak na jedną osobę? - znów zaczęła marudzić.
- Nie, jest akurat w moim guście. Wprowadzę się za jakiś tydzień, kiedy ekipa sprzątająca upora się z brudem. - puściłam do niej oko, aby wyluzowała. Wiem, że się martwi, ale nie musi aż tak bardzo. Za to William jęknął ze strachu.
- Jak to tydzień? - wydusił z siebie w końcu.
- Aż tak bardzo wam tu przeszkadzam? - powiedziałam udając urażoną. I tak wiem, że Will mnie nie lubi, a ja jego. Nagle rozdarł się świst gotowanej wody w czajniku. Jane wyłączyła gotującą się wodę i zalała trzy kubki do pełna. Później osłodziła mi i sobie po jednej łyżeczce, a Willowi wsypała dwie.
- Jak tak dalej pójdzie, to nabawisz się cukrzycy. - rzekłam w stronę Willa. Jane podała nam herbaty. Zaczęliśmy je mimowolnie dmuchać, aby trochę ostudzić. 
- Inni słodzą nawet cztery. - odgryzł się Will. Spojrzałam na niego, ale nie dostrzegłam w nim ani odrobiny kpiny. Więc uznałam tą uwagę jako zwykły żart. 
- Co z wami? - spytała nagle Jane, odrywając nas od dmuchania. Patrzyliśmy na nią jak idioci, zastanawiając  się o co jej chodzi. - No co? Zauważyłam, że ostatnio się jakoś nie dogadujecie. - spuściła wzrok, speszona. Później podrapała się z tyłu głowy i uśmiechnęła radośnie. 
- Chyba pójdę do pokoju. 
Byłam zmęczona opowiadaniem Jane o swoich problemach, a tym bardziej kłótniami z Willem. Zostawiając ciepłą herbatę na stole, zasunęłam po sobie krzesło i poszłam schodami na górę. Zostawiłam za sobą jedynie zdziwionego Howarda i smutną kuzynkę. 
- Idź, pogadaj z nią. - powiedział ponuro Will. Jane mruknęła coś pod nosem i zostawiając nie tkniętą herbatę, ruszyła za mną. 

Zasunąwszy zasłony na oknie, opadłam ciężko na łóżko. Zamknęłam oczy. Byłam tak wykończona oglądaniem domu, że aż nie miałam siły myśleć. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. 
- Isabello. - usłyszałam cichy, zmartwiony głos kuzynki. Była moją jedyną rodziną. Moi rodzice umarli kiedy miałam dziesięć lat, w pożarze. Babcia postradała zmysły w domu pomocy społecznej, a dziadek już dawno nie żył. Nie znałam go zbyt dobrze, tak samo jak babci. Można było powiedzieć, że nie znałam ciepła rodzinnego, ale prawdziwych wartości nauczyła mnie Jane Llyon. Jako jedyna zaopiekowała się mną po tragedii, która bardzo na mnie wpłynęła. 
  Nie chciałam sprawiać jej kłopotów. Również nie chciałam widzieć jej smutnej z mojego powodu. 
  Krzyknęłam, aby weszła. Niepewna, podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Nerwowo przygryzała dolną wargę, a dłonie miała lekko spocone. 
- Przepraszam, że ostatnio musiałaś się tyle o mnie martwić. - zaczęłam, chociaż do końca nie wiedziałam o czym z nią rozmawiać.- Tyle się wydarzyło odkąd przyleciałyśmy do Londynu... 
Jane pokręciła głową. Usiadłam obok niej, patrząc na jej zasmuconą twarz. 
- Rozumiem. Musiałaś wiele przejść od czasu...
Złapałam ją za ręce. 
- Jane, jesteśmy tutaj zaledwie od tygodnia. Niedawno zaręczyłaś się i jesteś szczęśliwa z Williamem, ale myślę, że powinnaś też wziąć pod uwagę swoje własne uczucia i potrzeby. 
Zdziwiła się, że tak nagle zaczęłam gadać o zaręczynach. Czy myśli czasem o Aleksie? Och, chciałabym wiedzieć co teraz myśli, ale muszę uszanować jej prywatność. No i nie mogę ot tak zaglądać w czyjeś myśli. Mimo iż jestem wampirem i potrafię zrobić różne dziwne rzeczy, które zwykły człowiek nazywa magią, to zdecydowanie nie powinnam ich używać kiedy jestem z bliskimi. 
- Nie wiem o co ci chodzi. - odparła Jane.
- Nie ważne. - westchnęłam. 
- A! - krzyknęła, jakby nagle dostała olśnienia. - Spotkałaś się z Austinem? 
- Nie. - pokręciłam głową. Zdałam sobie sprawę, że nie wie o Teodorze, którego niedawno poznałam. Nie wie także o liście od Jerónima i książce. Chciałam poczekać na odpowiedni moment, w którym powiedziałabym wszystko Jane. Jednak nadal się trochę waham. Co powie? Zapewne znów uzna, że jeszcze nie otrząsnęłam się po żałobie albo powie, że zwariowałam. W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby tak powiedziała. Znała mnie bardzo dobrze, ale nie wszystko potrafiłam jej o sobie powiedzieć.
- Co jest? - patrząc na moją zmieszaną minę, zmartwiła się jeszcze bardziej. 
- No..- zaczęłam, ale nie byłam pewna siebie. - Chodzi o to... 
Wyjęłam z torby list i książkę. Prędzej przekonam ją, kiedy ujrzy na własne oczy to co napisał mi Jerónimo. Może coś razem wymyślimy.
-  Jerónimo napisał do mnie list. - rozwinęłam zwinięty w kostkę papier i podałam jej. Kiedy ujrzała jego zawartość, natychmiast otworzyła szerzej oczy. Podobnie jak ja była zdumiona. 
- Jesteś pewna? 
- Na sto procent.  
- Ale jak? - próbowała jakoś to wszystko sobie wyjaśnić, ale za nic w świecie nie mogła tego pojąć. 
- Spójrz na datę. Napisał tydzień przed wypadkiem. 
  Zauważyłam, jak oczy Jane zrobiły się szkliste. Czy pomyślała o tym samym co ja? 
- Is, to znaczy, że jego śmierć nie była... - nie mgła wypowiedzieć tego słowa, ponieważ było ono zbyt przykre. Gdyby powiedziała je na głos, z pewnością zaczęłybyśmy płakać bez końca. 
- Najdziwniejsze jest to, że znalazłam go w tej książce. 
- Pamiętasz wczorajszy dzień? Sprzątałam z tobą salę po przyjęciu, ale zanim się z tobą spotkałam byłam z Alexem w antykwariacie.Wyciągnęłam ją z półki zupełnie przypadkowo. - ostatnie słowo powiedziałam z większym angielskim akcentem. Mimo iż jestem hiszpanką, mój angielski jest na poziomie zaawansowanym.
  Jane mocno zdziwiła się, a mnie przeszły ciarki.
- Chcesz powiedzieć, że to był zbieg okoliczności? - zapytała, a głos jej drżał. 

- Tak. - kiwnęłam głową. Cała ta sprawa z książką i listem zaczynała być dziwna.
- Isabello - spojrzała mi w oczy. - Może ktoś go włożył do tej książki. Nie przypominam sobie abyś miała ją wczoraj.
- Masz rację, nie miałam jej wczoraj. - zawahałam się chwilę. Czy powinnam mówić jej o Teodorze? Moja intuicja podpowiadała mi, żebym nie wspominała jego imienia. Przynajmniej jeszcze nie teraz. - Kolega mi ją dzisiaj zwrócił. Myślisz, że mógłby on podłożyć ten list?
  Niesamowite podobieństwo Theodora do Jerónima wyjaśniłoby to wszystko. Jednak intuicja podpowiadała mi abym milczała na ten temat.
- To by wiele wyjaśniło. Albo...
- Albo co?
- Albo ta książka jest kluczem do tych pytań. Czytałaś ją?

  Przypomniałam sobie zakłopotanego Theodora, który mówił, że przeczytał książkę. Nadal mi coś tutaj nie pasuje. Skoro ją przeczytał to znaczy, że nie zawiera żadnych wskazówek aby wyjaśnić te zbiegi okoliczności.
- Nie. A jeśli książka należała do Jerónima?
- Głupia. - skarciła mnie wzrokiem za tak bzdurne pytanie. - Niby skąd mógł wiedzieć, że sięgniesz akurat po tą książkę? Antykwariatów w Londynie jest mnóstwo.
- A no tak. A gdyby Jerónimo żył?
- Toby jakoś się z tobą skontaktował, prawda? Zresztą dlaczego miałby udawać, że nie żyje?
  Jak zwykle Jane miała rację. Ale nadal coś tu nie gra.
- Więc nie mam pojęcia dlaczego ten list pojawił się w starym tomie. - wzruszyłam ramionami zrezygnowana.
- Dziwna sprawa. - podsumowała. - Ale jedno jest pewne. List napisał Jerónimo. 
  Naszą rozmowę przerwał dzwonek telefonu. Obydwie spojrzałyśmy się w stronę komody, gdzie leżał mój nowy smartfon, który kupiła mi Jane w pierwszym tygodniu naszego pobytu w Londynie. Odebrałam połączenie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z kuzynką.
- No siemanko, Isabello! - usłyszałam rozradowany głos Zachariasa. Spojrzałam na chwilę na kuzynkę i dostrzegłam w niej zdziwienie. Poczułam się trochę zdenerwowana; sama nie wiem czemu. - Co słychać u ciebie? Ah... - westchnął przeciągle. - Madryt jest strasznie nudny bez ciebie! Czemu nie zadzwoniłaś? 

- Nie miałam czasu.
- Słyszałem, że jeszcze nie spotkałaś się z Austinem.
  Wszystkie mięśnie miałam napięte. Kiwnęłam na drzwi dając kuzynce znak, aby zostawiła mnie samą w pokoju. Zamknęła cicho drzwi i zeszła na dół do kuchni.
- A ja słyszałam, że chcesz tutaj przylecieć. To prawda? - odgryzłam się.
- Tak. Zaplanowałem lot na niedzielę. Myślę, że do tego czasu zdążysz wprowadzić się do nowego domu.
- Czy rozmawiałeś z Willem?
- Och, Isabello! Powinnaś wiedzieć o takich rzeczach.
- Opowiedz!
- Taaak. - przeciągnął leniwie samogłoski. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Czyżby William donosił Zachariasowi co robię w Londynie? Jeśli tak to jest przebiegłym draniem. A niech to; jeszcze zobaczy, żeby ze mną nie zadzierać.  - Jeśli nie załatwisz go do niedzieli to wiedz, że będziesz miała kłopoty.
  Jego głos przybrał poważnego tonu.
- Myślisz, że w niecały tydzień mogę zabić najlepszego przyjaciela Jarónima?
- Tak, dokładnie tak myślę. Czekaj... Skąd wiesz, że Austin jest przyjacielem Jerónima?
  Opadłam ciężko na łóżko. Nie mogłam uwierzyć w pytanie Zachariasa: "Skąd wiem, że Austin jest przyjacielem Jerónima?" To znaczy, że Zacharias coś wie o śmierci mojego narzeczonego. Szybko rozłączyłam się z Zachariasem, żeby nie odpowiadać. Zostało mi mało czasu na rozmowę z Austinem. Jeśli Zacharias przyjedzie do Londynu z pewnością będzie wściekły oraz dostanie szału, bo Austin wciąż żyje. Teraz nie tylko muszę porozmawiać z Avenue, ale także zapewnić mu ochronę przed Zachariasem.
  Położyłam się na miękkiej pościeli, rozpościerając ramiona. Byłam trochę wykończona tym wszystkim, jednak "to" sprawiało mi coraz większe wątpliwości. No i co oznacza ten list? Czy Jerónimo rzeczywiście żyje czy ktoś podrzucił specjalnie list? Mam w głowie wielki mętlik, a obraz narzeczonego, który chciałam sobie utworzyć w pamięci zachodził mgłą. 

- Co chcesz mi powiedzieć, Jerónimo? - powiedziałam głośno, zamykając w końcu oczy.

3 sierpnia 2014

List

  Nie czułam się na siłach aby dalej szukać Austina. Kiedy wychodziłam z Uniwersytetu zadzwonił Will. Umówiliśmy się, że podjedzie pod Uniwersytet, aby natychmiast zabrać mnie na spotkanie z agentem nieruchomości obejrzeć dom. Więc wyszłam przed bramę i oparłam się o gruby filar, w cieniu.
   Spojrzałam na okładkę książki. Zaczęłam odtwarzać w myślach scenę, w której rozmawiałam z Aleksem. Przypomniałam sobie jak bardzo martwił się o Jane. Walnęłam się ręką w czoło.
- No jasne! - powiedziałam do siebie. Wokół mnie nie było nikogo, więc na szczęście nikt nie może uznać mnie za wariatkę, która gada do siebie.
  Przecież Aleks jest zakochany w Jane! - stwierdziłam to dopiero teraz, jakbym wcześniej nie widziała ich dziwnych zachowań. Jane zachowywała się inaczej w Madrycie przed oraz po zaręczynach. W moim rodzinnym mieście była bardziej powściągliwa w stosunku do Williama. Powinnam wiedzieć to wcześniej, może byłabym w stanie pomóc mu jakoś? No cóż...
  Jeszcze raz zerknęłam na książkę. Kolor książki był brązowy. Jak jego oczy. Przypomniałam sobie słodki uśmiech, który tak bardzo przypominał uśmiech Jerónima.
- Tęsknię. - rzekłam cicho, cały czas patrząc na książkę jakby na okładce było zdjęcie mojego zmarłego narzeczonego. Otworzyłam ją i natknęłam się na kopertę. Jednym zręcznym ruchem wyjęłam kopertę i wsadziłam książkę między nogi. Koperta była biała i nie miała żadnych napisów. Otworzyłam ją i wyjęłam zgiętą na cztery razy kartkę. Gdy już ją odgięłam zobaczyłam małe, niezgrabne pismo. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to pismo Jerónima. Przyglądając się literom stwierdziłam, że musiał szybko pisać. Widniejąca data w prawym górnym rogu sugerowała, że napisał list tydzień przed swoim wypadkiem.

 
Madryt, 15.07.2013r.

   Kochana Isabello,  
  Skoro czytasz ten list to znaczy, że jesteś silna. Wiem że te niespodziewane wydarzenia bardzo na Ciebie wpłynęły. Mam nadzieję, że z tego powodu nie załamiesz się. 
  Mając u swego boku Jane będziesz w stanie na nowo odkryć siebie. Droga przed Tobą jest strasznie długa. Z pewnością znajdziesz prawidłową ścieżkę. Jest jeszcze wiele tajemnic, o których nawet Zacharias nie ma pojęcia. Pamiętasz, jak w czasie pobytu w Madrycie opowiadałem Ci o Londynie? Wymieniłem wtedy kilka swoich ulubionych miejsc.  Musisz koniecznie je wszystkie odwiedzić. Napisałem wiele listów. Prowadziłem również pamiętnik, a najważniejsze rzeczy zapisywałem w dzienniku. Jednak niektóre listy ukryłem. Schowałem wiele cennych przedmiotów.  Musisz je znaleźć w imię Naszej miłości oraz dla samej siebie. Bądź dzielna! Nie przestawaj w siebie wierzyć. Mimo wszystko, musi Ci się udać. Kiedy będziesz smutna, płacz. Kiedy nadejdą trudne chwile, miej nadzieję. Jestem zawsze przy Tobie, niczym Anioł Struż. 
  Pamiętaj także,  aby spotkać się z Austinem Avenue. On może nakierować Cię w szukaniu prawdy. Myślę, że to co spotkało Michaela ma jakiś związek z Austinem. 

Twój na zawsze, 
Jerónimo. 

Ps: Uważaj komu ufasz. Nie wszyscy są po Twojej stronie. 



Czytając list, łzy same spływały mi po policzku. Zakryłam usta ręką. Trzęsłam się. Zaczęłam coraz bardziej i bardziej płakać. Aż w końcu ryczałam. Nie potrafiłam się opanować, myślałam tylko o nim. Życie jest niesprawiedliwe! Dlaczego akurat on musiał zginąć?! Kucnęłam i schowałam twarz w ramionach. Czy mogliśmy jakoś uniknąć tej śmierci? 
Czuję się bezsilna. Tak jak w tedy, kiedy się o wszystkim dowiedziałam. Wiadomość była wstrząsająca. I to uczucie, ogarnęło mnie znienacka, zupełnie jakby chciało mnie wypalić od środka.
Wspomnienie tamtego dnia przeleciało mi przed oczami jak błyskawica. I powtarzało się. Raz, drugi, trzeci. Nie dało mi spokoju, w pewnym sensie obwiniałam się o jego śmierć.
Czerwony Land Rover zatrzymał się parę kroków dalej ode mnie. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze szytym na miarę wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Isabella! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie spojrzałam na niego, rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie płacz. - mówił cicho, patrząc jak coraz bardziej się trzęsę. - Spójrz na mnie. - jego głos przybrał lekko błagalny ton. - Isabello.
Podniosłam głowę, otarłam łzy i spojrzałam mu prosto w oczy. Widzę w nich spokój. Ten dziwny spokój wprawia mnie w otępienie przez dłuższy czas.
- Co się stało? - mówi, ale ja słyszę tylko strzępki słów. Zastanawiam się co znaczy ten ów spokój?
- Isabello, co się stało? - powtarza pytanie. Tym razem słyszę je dobrze. Siadam na chodniku, przestając się tak okropnie trząść.
- Li... list. - ledwo wydukałam, bo za bardzo zgrzytałam zębami z rozpaczy. Wskazałam ruchem głowy na papier, nadal trzymając go w dłoni. William nawet nie spojrzał na list, tylko poklepał mnie delikatnie po ramieniu.
- Już dobrze. - powiedział w końcu. Zerknęłam na niego i odniosłam wrażenie jakby mną gardził. Jakby mój powód do płaczu był całkowicie nieusprawiedliwiony.
- Ah.. - westchnęłam. - Bawi cię oglądanie mnie w takim stanie? - bardziej powiedziałam oznajmiając to niż zadając pytanie.
- Nie! Skądże! - obruszył się, chociaż ja i tak wiedziałam swoje.
- Cóż, możesz sobie o mnie myśleć co tylko chcesz. - rzekłam wpatrując się przed siebie i wycierając łzy z policzków wolną ręką. - Nie obchodzi mnie już zdanie faceta, który tylko udaje narzeczonego mojej kuzynki. - wycedziłam. Kiedy na niego spojrzałam, zmrużyłam oczy. Chciałam mu tym pokazać, że bardzo go nie lubię.
- Nie musi cię obchodzić zdanie innych, ale warto ich czasami posłuchać. - wymądrzył się. Znów westchnął. - Wiesz, nie wszyscy są źli jak uważasz. - wstał, podając mi rękę. 
- Czasami żałuję, że masz rację. - złapałam jego dłoń i podniosłam się. - Nie zamierzasz odwiedzić Jane w nowej pracy? - zmieniłam temat, chwilowo uciekając od swoich osobistych problemów. Schowałam list do  torebki wraz z książką.Wyciągnęłam chusteczkę i  wydmuchałam nos. Później schowałam ją z powrotem.
- Dobrze wiesz, że nie popieram tej decyzji.
- Dlaczego? Nie chcesz, żeby Jane zarabiała pieniądze, rozwijała się zawodowo czy może chcesz aby gotowała, sprzątała i prała? - zapytałam, ignorując jego głupie postanowienie. Jak on w ogóle może nie wspierać Jane w swoich decyzjach? No chyba jest jej narzeczonym, prawda?!
- Skończ to, Isabello. - powiedział surowo. Chyba ugodziłam go w czuły punkt, skoro nie chce odpowiedzieć na moje pytanie. - Jedziemy porozmawiać z agentem nieruchomości na temat tego domu, czy nie?
Wydawał mi się trochę zniecierpliwiony. Jego rysy ciągnące się wokół kącików ust dodawały mu parę lat, tym samym twarz nabrała ostrych rysów.
- Jane chciała pojechać z nami. - powiedziałam łagodnie, obserwując go. Ha! Nawet mu brew nie drgnęła jak usłyszał imię swojej narzeczonej! Ale z niego nieczuły facet! Już ja mu pokażę, jak on traktuje kuzynkę.
- Niedługo kończy, więc pomyślałam, że możemy na nią poczekać. Puszczę jej tylko sms'a. - dodałam, otwierając drzwi samochodu. On tylko westchnął w charakterystycznym geście zrezygnowania. Nie ma tu nic do gadania. Jeśli opowiem Jane jak zachowuje się William na pewno się pokłócą.
Will przestawił samochód na parking i zaparkował pod drzewem, aby nie świeciło za bardzo słońce na maskę. Auto i tak było już dość nagrzane, a w środku to można by ryby smażyć. Otworzyliśmy z przodu drzwi, żeby był przewiew i szybko zbić bardzo wysoką temperaturę. Po wysłaniu sms'a do Jane, czekaliśmy jeszcze pół godziny. Także spotkanie z agentem nieruchomości trochę przesunęliśmy. Żadne z nas się nie odezwało, nie przerwało tej niezręcznej ciszy. Pewnie się zezłościł na mnie za tą uwagę o kuzynce. Zresztą nie przeszkadza mi to, że się obraził.
- Hejka! - krzyknęła Jane, otwierając tylne drzwi. William uśmiechnął się do niej, patrząc w lusterko, które ukazywało jej wesołą twarz. Jak się tak im przyglądałam to mimowolnie uśmiechnęłam się. Co jak co, ale fajna jest z nich para. Dopiero teraz się o tym przekonałam, jednak nadal nie lubię Williama.
- Jesteście spóźnieni? - zapytała, patrząc na mnie lekko przerażonymi oczami.
- Nie. - pokręciłam głową. - To co, Will? Jedziemy? - rzekłam surowo. Zapalił auto i powoli wyjeżdżaliśmy z parkingu.
W drodze wszyscy milczeliśmy. Nie było jakoś tematu do rozwinięcia, oprócz miłości Williama do Jane. Miałam już otworzyć usta, jednak Howard mi przerwał.
- Wydaje mi się, że powinnaś powiedzieć Jane o swoim ataku wspomnień. - odrzekł, zaciskając nieco mocniej dłonie na kierownicy, tym samym nie zmieniając szybkości.
- Ah... - mogłam się tego domyślić, że będzie próbował wmówić kuzynce, że jeszcze nie wyleczyłam swojej depresji po stracie ukochanego. Będzie nalegał abym znów podjęła leczenie, faszerowała się proszkami i poddała opiece lekarskiej. Nie! Nie tym razem, Will. Coś ważnego odkrył Jerónimo przez co zginął. Powinnam to odkryć i wyjawić tą prawdę światu. Może dopiero w tedy odzyskam dawną siebie i całkiem możliwe, że jeszcze sprzed mojej przemiany w potwora. - Moje stare rany odkryły się, ale nie musisz się tym przejmować. Nie dopuszczę do tego ponownie. - nie byłam całkowicie do tego przekonana. Jednak nie chciałam martwić Jane swoimi problemami. Pomogła mi już zbyt dużo, a ona sama powinna coś dostrzec. Mam na myśli Aleksandra i jego miłość. Nie uwierzę tylko w to, że Jane nie zauważyła jego uczucia.
- Jesteś pewna? - wolała się upewnić, jak zwykle. Po chwili wpatrywała się przez szybę jakby świat wydawał się jej monotonny i pozbawiony barw. 
- Tak.
- Może jednak powinnaś jej o tym opowiedzieć? Na pewno poczułabyś się lepiej. - zaprotestował William na moją odpowiedź.
- Nie ma takiej potrzeby. Czuje się dobrze. - wypaliłam szybko, żeby Jane nie doszła do głosu.
- A tak w ogóle to rozmawiałaś z Zachariasem?
Co on tak uparł się, abym z nim porozmawiała? Wydaje mi się, że albo jest z nim w spisku albo znów mnie podpuszcza.
- Nie. Po co miałabym z nim rozmawiać? Skoro mówiłeś, że dzisiaj przyjedzie to nic mu się nie stanie jak z nim nie pogawędzę, prawda? - pod koniec zdania skierowałam pytanie do Jane, żeby potwierdziła moje słowa. Była nieco trochę rozmarzona i za bardzo nie skupiała się na naszej rozmowie.- Jane. - nie usłyszała jak ją zawołałam. - Jane? - podniosłam nieco ton, aby ocknęła się. Rzeczywiście, spadła na ziemię w szybkim tempie.
- Tak?
Uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać jej otuchy.
Podróż minęła nam szybciej niż się spodziewałam. Okolica nie była zbyt nieprzyjemna. Dom znajdował się w lesie, ale niedaleko drogi. Po obu stronach ścieżki, którą dojechaliśmy do bramy, rosły wielkie, aż do moich ramion krzewy. Zatrzymaliśmy się przed samochodem agenta nieruchomości, który z niecierpliwością nas wyglądał. Pokiwał głową i ruszył w naszą stronę, kiedy Will zgasił silnik. Wszyscy troje wszyliśmy z auta.
- Witam. Długo na nas czekałeś? - zwrócił się nieformalnie do agenta. Uścisnął mu dłoń i spojrzał w jego oczy.
- Nie, tylko parę minut. - powiedział takim tonem, który przypominał nieśmieszny żart. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie granatowy garnitur, a pod spodem białą koszulę i krawat w białe grochy. Jego włosy delikatnie powiewały na wietrze. Były krótkie i czarne, ale gdzie nie gdzie można było zauważyć posiwiałe włosy. Jego oczy miały kolor ciemnego kasztanu, w każdym bądź razie taki kolor zobaczyłam przez prostokątne szkła okularów. Wyglądał trochę komicznie, ale też poważnie poprzez wyraźne rysy twarzy i lekko czerwone usta.
Zwrócił się ku mnie.
- Jestem Jonathan Irving. A ty, jak mniemam, jesteś Isabella? - gdy spojrzał na mnie, podał mi rękę w geście przywitania.
- Tak. - szybko uścisnęłam jego dłoń, jakbym się bała, że zarażę się od niego jakąś chorobą. Natychmiast jak puściłam dłoń, odwrócił się do Jane.
- A pani to Jane Llyon? - również uścisnął jej rękę, ale nie puścił. Blondynka pokiwała z uśmiechem głową. - Dużo o pani słyszałem.
- Tak? Od kogo? - spytała głupkowato.
- Od Williama. Jest moim przyjacielem ze studiów.
Dopiero teraz kuzynka puściła jego rękę. Przyglądałam się agentowi z niesmakiem. Coś mi w nim nie pasowało. Jego krzywy uśmiech i to jak patrzy na moją kuzynkę. Coś w tym spojrzeniu musi być, coś czego jeszcze nie umiem nazwać słowami. Chyba mam jakieś złe przeczucie...
- Dobra, koniec tej paplaniny. - rzekł w końcu Will. Odniosłam wrażenie, że nie chce, aby Jonathan długo patrzył na jego narzeczoną jakby bał się, że powie jej o swoich sekretach. Pewnie zbyt dużo tajemnic to on nie ma, ale cóż... wszystko możliwe.
- Ah, tak. Słyszałem, że jak długo stoi się przed bramą tego domu to będą dręczyć cię duchy. - powiedział Jonathan.
Williama i Jane przeszły dreszcze. A ja spojrzałam w brązowe oczy Jonathana ukrywające się za okularami. Było w nich równie coś przerażającego jak w tej posiadłości. Po woli zaczęło mi się tu podobać. Spojrzałam w górę, przecież takie legendy są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Nagle zaczęło kropić. Wszyscy czterej wsiedliśmy do samochodu Howarda. Później spadł siarczysty, mocny deszcz.

22 lipca 2014

Książka

  Słońce mocno grzało, nawet jeszcze przed południem. Nawet w taki upał jak ten, Jane musiała iść do Uniwersytetu. Z czystej życzliwości - nigdy inaczej! - zrobiłam jej drugie śniadanie. Willa również nie było od rana, bo zgodził się pracować w kancelarii adwokackiej swojego ojca. Mimo iż jest mu trudno zaakceptować decyzję Jane o pracy na uczelni, to stara się nie okazywać zbytnio swojej złości. Po południu zdecydowaliśmy zobaczyć mieszkanie, więc śmiało mogę potowarzyszyć kuzynce w pracy.
  Dlatego w taki upalny ranek zapakowałam dla niej z dużym uśmiechem drugie śniadanie i ruszyłam w stronę uczelni.
  To będzie miła niespodzianka dla Jane.  Zamówiłam taksówkę, aby nie pokazywać swoich zdolności. W Madrycie nie trudno było mi się ukrywać, lecz Londyn jest o wiele większy od mojego rodzinnego miasta i jeszcze się do niego nie przyzwyczaiłam. A poza tym nie mam tu zbytnio znajomości, oprócz Antonietty oraz Aleksandra.
  Szybko dojechałam do Uniwersytetu. Niektórzy już wychodzili z Uczelni, a tylko nieliczni czekali w cieniu na rozpoczęcie swoich zajęć. Głęboko westchnęłam, gdy pomyślałam, że mógł tak wyglądać Jerónimo, kiedy jeszcze chodził na uczelnię. W tej jednej sekundzie z uśmiechu został tylko cień wesołego blasku. Skoro chcę o nim zapomnieć, nie mogę ciągle o nim myśleć. - powiedziałam w myślach, aby przekonać siebie o decyzji, którą dawno podjęłam.
   Usłyszałam bardzo piękny śpiew ptaków. Zamknęłam na chwilę oczy, aby wyobrazić sobie tą małą ptaszynę. Poczułam delikatny powiew wiatru. Drzewa machinalnie kiwały się, a ja wysłuchiwałam ich szeptu. Chciałam zostać tak jeszcze trochę, ale całkiem niespodziewanie usłyszałam w oddali głos kuzynki.
  Otworzyłam oczy. To miała być niespodzianka! - krzyknęłam w duchu sądząc, że stoi tuż przede mną. Myliłam się. Niewyraźny krzyk Jane dochodził do mnie z drugiego piętra. Osoba, która przede mną stała miała długie, kręcone włosy oraz bursztynowe oczy. Kiedy ją zobaczyłam, poczułam jak mój oddech staje się niespokojny. To była Cynthia, była dziewczyna Jerónima, która nienawidziła mnie z całego serca. I jak na razie, wcale się jej nie dziwię.
- Witaj. - powiedziała lekko kpiarskim tonem. Przewróciłam oczami. - Nie wiedziałam, że jeszcze kiedyś cię spotkam.
  Ze wszystkich sił próbowałam ukryć w sobie złość, która rozpierała mnie i nakłaniała, abym zaatakowała ją. Jednak stałam spokojnie i za wszelką cenę unikałam kontaktu wzrokowego.
- Co cię skłoniło, aby tutaj przyjechać?
  Zapomniałam już jakie to uczucie spotkać swoją rywalkę. Minęły zaledwie dwa lata,a to spotkanie wydawałoby się niemożliwe, gdybym nie przyjechała do Londynu. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na nią. Bardzo dobrze pamiętam powód dla którego przyleciałam tutaj, jednak nikt nie mógł się o nim dowiedzieć. 
- Nie powinnaś się tym interesować. - odparłam słodkim głosem. Zmrużyła oczy. Wiatr rozwiał jej ogniste włosy do tyłu. Przez moment wyglądała jak modelka z Maybelline, ale później dostrzegłam ciemny błysk przechodzący przez twarz. Powinnam się jej bać?
  Teoretycznie jestem od niej silniejsza. Jestem wampirem, a ona człowiekiem. Mam wyostrzone wszystkie zmysły i potrafię szybko się poruszać, natomiast ona zna się na zaklęciach.
- Nie powinnaś być teraz na zajęciach? - dodałam z dezaprobatą.
- Owszem. - przyznała mi rację. - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, Isabello. Chętnie skopałabym ci tyłek. - ostatnie słowa powiedziała lodowatym tonem, jakby liczyła, że się jej przestraszę. Nic z tego. Ona chce mnie tylko nastraszyć. Nie dam się jej tak łatwo!
  Uśmiechnęła się i weszła schodami na górę.
  Odetchnęłam z ulgą. Osobę, której najbardziej nienawidzę, właśnie spotkałam przed chwilą. Uczucie złości powoli zaczynało mijać, ale nie da się wyrwać z pamięci złych wspomnień. Za każdym razem, kiedy ją spotykam czuję się jak zwykła upokorzona dziewczyna. Czasami nienawidzę również siebie. Połowa problemów, które mnie spotkały wynikły ze złych relacji między mną a Cynthią, a druga połowa wynikała z tego kim jestem. Jestem potworem. Dopóki nie spotkałam Jerónima. Wszystko się zmieniło. Nawet teraz nie sądziłam, że mogłabym spotkać swoją dawną rywalkę. Jednak powinnam była się z tym liczyć, skoro przyjechałam do Londynu.
  Chcąc nie chcąc, znów wróciłam myślami do Jerónima. Czy ona wie co się stało? Nie. Na pewno nie wie. A ja nie mogę jej powiedzieć. Będzie mnie o wszystko obwiniać. Zarzuci mi, że przy mnie nikt nie jest bezpieczny. Cały czas będzie mnie krytykować i wytykać błędy. Znów poczuję się słaba i niepotrzebna. Jakbym przegrała zakład albo życie.
  Czekając już przed salką, w której wykładała Jane, powoli nabierałam sił. Nawet jej nie mogę pokazać jak bardzo spotkanie z Cynthią wyrwało mnie z rytmu. Nagle drzwi otworzyły się i wychodzili z sali studenci. Podeszłam nieśmiałym krokiem, kiedy w sali była tylko kuzynka. Zapukałam w drzwi, wchodząc powoli do środka.
- Można? - powiedziałam, czekając aż w końcu Jane na mnie spojrzy. Była zaskoczona.
- Co tutaj robisz?
- Pomyślałam, że wpadnę przed obejrzeniem domu. - usiadłam naprzeciwko niej. Uśmiechnęłam się, wyjmując na stół starannie zapakowane jedzenie. - I przy okazji zrobiłam ci drugie śniadanie.
- Śniadanie? Mi? A cóż to? Dzień dobroci dla zwierząt? - nie mogła uwierzyć w moją dobrą stronę.
- Lepiej zapamiętaj ten dzień, bo może się już nie powtórzyć. - rzekłam ostro, ciągle zachowując przy tym cień radości.
  Nigdy nie wiedziałam, aż do teraz jak dużo daje mi Jane swoją obecnością. Jej uśmiech jest niczym lekarstwo na złamane serce. Chciałabym żeby już zawsze była taka radosna. Nie wiem czy to przez to, że wszystkie moje marzenia znikły czy przez to, że jest dla mnie jak siostra. W każdym bądź razie, ta chwila mogłaby zapaść mi głęboko w pamięć, a nawet tak bardzo, że przed snem zawsze przypominałabym ją sobie.
- Mam zamiar tak zrobić. - cmoknęła ze szczęścia.
- A William nie zamierza cię odwiedzić w nowej pracy? - zapytałam. Jestem ciekawa jak on to znosi. Pamiętam, że jest przeciwny, aby Jane pracowała na Uniwersytecie.
- Coś ty! - machnęła ręką. - Nadal jest na mnie zły, że przyjęłam tą ofertę. Jego zdaniem powinnam siedzieć w kuchni, gotować obiad i czekać na swojego narzeczonego umierając przy tym z tęsknoty.
  Roześmiałyśmy się. Co jak co, ale moja kuzynka zawsze potrafi poprawić mi humor.
- O której oglądacie dom? - dodała po chwili uspokojona.
- Po południu.
- Może zobaczyłabym z wami? - przymrużyła jedno oko, wyglądając przy tym jak cyklop.
- Jeśli chcesz, to zapraszam. - spojrzałam na zegarek. - O! Muszę się zbierać. Mam jeszcze jedną pilną sprawę, którą muszę się zająć bezzwłocznie. - powiedziałam podnosząc się z krzesła. Mam na myśli faceta, którego muszę zabić dla Zachariasa. Skoro ma przyjechać to znaczy, że jest mega wściekły na mnie za niewykonanie zadania.
- Okej. Ale jeśli potrzebujesz pomocy, to wiesz gdzie mnie znaleźć. - puściła do mnie oko, zabierając jedzenie do siebie.
  Przez chwilę zastanawiałam się czy może mi pomóc czy też nie. Zacharias powiedział mi wcześniej, że Austina mogę znaleźć na Uniwerku. Zaryzykować?
- Właściwie to mogę cię o coś spytać? - powiedziałam trochę nieśmiało. Jane kiwnęła głową, zajadając kanapkę. - Czy znasz albo wiesz gdzie znajdę Austina Avenue?
  Znów kiwnęła głową, przeżuwając kęs. Uf... To pytanie nie wydało jej się dziwne. Dobrze, że nie pyta dlaczego chcę go znaleźć.
- Chyba jest w dziale plastycznym. Coś tam o nim słyszałam. - popiła zimną herbatą. - W kawiarence mówili, że jest on genialnym malarzem. Nie znam go, bo pracuję tu dopiero od dzisiaj, ale wydaje mi się miły. Kiedy szłam już na wykład minęłam go przed łazienką. - rzekła zamyślona.
- Dzięki za informacje. Jesteś najlepszą kuzynką pod słońcem! - krzyknęłam wybiegając z sali jak szalona.
A Jane dalej zajadała kanapkę jakby nie jadła od wczoraj. Musiała być bardzo głodna, skoro tak zajada.
  Od razu jak skręciłam na korytarz, uderzyłam w jakiegoś kolesia. Ponownie od przyjazdu do Londynu, upadłam na tyłek.
- Ałł! - jęknęliśmy równocześnie. On szybko podniósł się, wziął upuszczoną książkę i spojrzał się na mnie dziwnym wzrokiem. Pomasowałam sobie czoło, bo odczuwałam mały ból, który znikł równie szybko jak się pojawił. Wyciągnął do mnie dłoń.
- Pomóc ci wstać? - zapytał, a jego delikatny głos otulił mnie jak do snu. Przez chwilę myślałam, że stoi przede mną Jerónimo. Ale przecież on nie żyje! Pogódź się z tym wreszcie, dziewczyno! - krzyknęłam w duchu, aby obudzić się z marzeń. Rzeczywistość jest coraz bardziej okrutna. Nie ważne ile razy będę o nim myśleć, to i tak nie przywróci mu to życia. Nie ważne ile razy i jak bardzo będę za nim tęsknić, on i tak nie wróci. Nie ważne jak głośno będę wołać jego imię, skoro i tak mój krzyk na nic się zda. Czasu nie mogę cofnąć, ani sekundy.
  Ujęłam jego dłoń. Poczułam jakbym złapała rękę Jerónima. To było niesamowite uczucie. Przebiegły po mnie znajome ciarki. Przymrużyłam trochę oczy, ciągle myśląc że to on. Mężczyzna, za którym moje serce usycha niczym niepodlewany kwiat.
- Dziękuję. - ledwo wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowo. Aż tak mnie zahipnotyzował swoim ciepłym wzrokiem. Był ubrany w białą, bawełnianą podkoszulkę z czarnym napisem I'm free oraz jeansowe spodnie do kostek. Na stopach miał czarno-białe adidasy. I był nieziemsko przystojny!
  Opamiętaj się! - fuknęłam w myślach. Jak mogłam pomyśleć, że to Jerónimo? Mimo, że jest do niego bardzo podobny, to nie on!
  Odwróciłam się, żeby na niego nie patrzeć, bo powoli łzy zbierały się w oczach. Wspomnienie tej owej chwili na nowo rozerwały w moim sercu rany, które długo goiłam. Chciałam odejść i znaleźć Austina, lecz nagle złapał mnie za przedramię i zawołał:
- Zaczekaj. 
  Aż mi serce podskoczyło. W ułamku sekundy usłyszałam przepływ krwi, płynącej w jego nadgarstku. Chciałam jej spróbować, poczuć ten niepowtarzalny smak, ale natychmiast oprzytomniałam. Do tej pory zawsze udawało mi się poskromić moją żądzę krwi. Nigdy nie pozwalałam sobie pić czyjąś krew (no chyba, że Zacharias kazał mi kogoś zabić). Żywiłam się tylko i wyłącznie krwią innych zwierząt, ponieważ picie ludzkiej krwi przypominało mi tym kim jestem: potworem w ludzkiej postaci.
  Spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego oczy miały odcień  błękitu. Jednak po dłuższej chwili dostrzegłam, że są one brązowe. I znów przeszył mnie znajomy dreszcz. Dlaczego tak się czuję? Dlaczego on tak bardzo przypomina Jerónima? - pytania coraz bardziej nasuwały się na myśli i coraz bardziej dręczyły mnie. Nie znając odpowiedzi na nie, stawały się moim utrapieniem.
  To była niepowtarzalna chwila. Moment, w którym głęboko spojrzałam mu w oczy. Jak zahipnotyzowana, nie mogłam się oderwać od jego wzroku. To dziwne, niepokojące uczucie rodziło się znikąd. Nabrał głęboko powietrza i zamykając swoje oczy, puścił moją rękę. Nie zdając sobie z tego sprawy, nagle zapragnęłam patrzeć w błyszczący brąz jego tęczówek. Jak narkomanka pragnąca więcej prochów. Nie mogłam zapanować nad tym. Czułam się jakby z powrotem wyrastała we mnie mała nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro oraz na ponowne bicie serca, które rok temu przestało dostrzegać we mnie jakiekolwiek ludzkie uczucia.
- Mam na imię Theodore. - powiedział zafascynowany ponownym spotkaniem. 
- Isabella. - opowiedziałam krótko, chcąc urwać rozmowę, żeby nie obudzić w sobie ludzkich uczuć i wspomnień.
- Czy ty nie jesteś tą dziewczyną, która na mnie wpadła? - dalej podtrzymywał rozmowę. Nie zauważyłam tonu jego głosu, który przyprawił moje serce prawie o zawał. Mnie to i tak nie groziło, gdyż jestem wampirem. Ale jednak w jakiejś części mnie odczuwałam odrobinę strachu. Puściłam to wszystko mimo uszu, starając się opanować swoje emocje. Po woli zaczynałam się odprężać.
- Czy zgubiłaś brązową książkę w twardej okładce? - znów zapytał słodkim, uwodzicielskim głosem.W pierwszych sekundach nie wiedziałam o czym gada. Później przypomniałam sobie rozmowę z Aleksandrem. Wybrałam w tedy książkę, która zamiast tytułu miała złote kropki ułożone w kształcie przewróconej ósemki.
- Tak.- kiwnęłam głową.
- Zapomniałem wtedy wziąć lektury do biblioteki, bo za bardzo śpieszyłem się. Kiedy wracałem, natknąłem się na twoją książkę. Myślę, że możemy się już nie spotkać, dlatego chciałbym, żebyś poszła ze mną i ją wzięła. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam co to za uczucie. Było równie dziwne i bardzo  podobne do tego, co człowiek przeżywa w swoim pierwszym pocałunku z ukochanym. Przeszła mnie powolna gęsia skórka. Stałam przed obcym mężczyzną łudząco podobnym do mojego z m a r ł e g o narzeczonego. Jego głos, oczy, usta... wydawałoby się, że czekają tylko na pochwałę, pieszczoty albo na nieziemskie uczucie rozkoszy. Kiedy spojrzałam mu prosto w oczy, nie dostrzegłam już ani miłości, ani tej cienkiej nici łączącej dwóch ludzi. Była tylko obojętność, w której schował się cień troski o drugiego człowieka.
- Oczywiście. - odpowiedziałam krótko. Bałam się, że nasza rozmowa może okazać się snem. Cholernie się bałam, że mogę stracić go z zasięgu swojego wzroku. Ale skąd on wiedział, że akurat to ja zgubiłam książkę? Przecież mógł ją zgubić ktoś inny.
- Moja szafka jest niedaleko. Chodź, zaprowadzę cię. - jego głos brzmiał tak jak zapach mleka z miodem. Słodko i uwodzicielsko. Już prawie poddałam się, ale w ostatniej chwili intuicja podpowiedziała mi, abym zachowywała się przyzwoicie. Uśmiechnęłam się jako przystanie na jego słowa.
  Szłam za nim, zupełnie nie śpiesząc się. Wokół nas było dużo grup osób, które wpatrywały się we mnie z zazdrością. " Kim ona jest? ", " Dlaczego idzie za Teodorem? ", " Skąd ona go zna? ",  - takie pytania słyszałam, patrząc się na grupy dziewczyn. Natomiast chłopacy albo pogwizdywali albo oblepiali mnie wzrokiem pożądania. Przez moment czułam się nieswojo. Później nie zwracałam na nich uwagi. A kiedy odwróciłam swój wzrok na zazdrosne dziewczyny uśmiechnęłam się tylko sugerując: "Widzisz? Jestem lepsza od ciebie!" . Szliśmy przez cały korytarz, później droga rozgałęziała się. Mogliśmy iść prosto i skręcić  w lewo na schody albo skręcić w prawo do wielkiej sali. Skręciliśmy w prawo, a przed nami ukazały się kilka rzędy szafek. Podeszliśmy do okna, do jednej z szafek. Wszystkie miały zamki w formie wpisania kodu do komputerowego czytnika. Theodore wpisał swój kod i otworzył szafkę. Zajrzałam do niej, lekko przechylając głowę. Nic tam nie było oprócz jego książek na zajęcia. Wyciągnął duży tom w brązowej, twardej okładce i podaje mi.
- Proszę. Nie miej mi za złe, że przeczytałem ją. - mówi zdenerwowany, jakby przyznawał się do jakiejś zbrodni. Włożył ręce do kieszeni spodni. Kiedy wzięłam książkę, totalnie znieruchomiałam. Od razu przypomniałam sobie jak w księgarni wybrałam ją z Aleksandrem.
- Znalazłem jakiś list w środku, ale nie ruszałem go. Stwierdziłem, że to jest zbyt osobista rzecz, abym mógł to przeczytać. - powiedział zakłopotany. Ze zdenerwowania potarł ręką tył głowy.
- Aha. - ciężko westchnęłam. List? Do mnie? Nie mogłam dłużej ukrywać swojej ciekawości. Zaczęłam kartkować książkę. W pewnym momencie wypadła mała koperta na podłogę. Schyliłam się, żeby ją podnieść. Serce kołatało coraz bardziej. Do oczu napłynęły mi łzy. W głowie miałam tylko jedno: od Jerónima. Kiedy odwróciłam kopertę, aby wyjąć ze środka kartkę, rozległ się cichy, ale długi dzwonek. W tedy podniosłam wzrok na otwierane drzwi. Do sali weszło parę studentek, w tym Cynthia. Idąc do Theodora, obrzuciła mnie lodowatym, wręcz jadowitym wzrokiem. Przewróciłam oczami. Nie zmieniła swojego złego repertuaru od dwóch lat. Dlatego jest teraz dla mnie taka śmieszna.
- Teo, chodźmy na zajęcia, bo się spóźnimy. - rzekła słodkim, nawet przeżartym do kości wrogim dla mnie głosem. Oparła swoją rękę o ramię Theodora, wpatrując się we mnie i mając na twarzy przyklejony uśmiech. Uśmiech diabła w ludzkiej skórze.

18 maja 2014

Nadmierna opiekuńczość

- No już! Puszczaj! - krzyknęła ochrypłym głosem prosto do mojego lewego ucha. Gdyby nie ci wszyscy ludzie, którzy właśnie się na nas spojrzeli, na pewno walnęłabym ją, aż poleciałaby na księżyc. Z taką głośną kuzynką to ogłuchnę w ciągu trzech lat, jeśli w ogóle dożyję do tego czasu. Automatycznie odepchnęłam ją na odległość, która nie przekracza długości mojej ręki i złapałam się za ucho. Przez Jane dziwnie dzwoniło mi w głowie.
- Chcesz żebym ogłuchła? - powiedziałam, robiąc przy tym minę szaleńca, który się mocno dziwi. Spojrzała na mnie swoimi niewinnymi oczyma, kręcąc głową. Chyba się tym przejęła.
- Oczywiście, że nie. - stanęła obok mnie. Obie nie spuszczałyśmy z siebie oczu, jakby któraś z nas nagle chciała zrobić coś drugiej. Ostrożnie objęła mnie w pasie. - A teraz, moja kochana, czeka na nas bałagan. - uśmiechnęła się miło, po czym zrobiła poważną minę. Zdążyłam tylko prychnąć na jej słowa, ponieważ popchnęła mnie w stronę schodów i gestem rozkazała wejść na górę.

  Kiedy skończyłyśmy sprzątać, powoli zaczęło się ściemniać. Zanim William podjechał pod bramę Uniwersytetu, czekałyśmy nudząc się dłuższą chwilę.
- Wiesz... - zaczęła, rozglądając się w poszukiwaniu czerwonego Land Rover. - Wiele razy próbowałam sobie wyobrazić jak bardzo cierpisz.
  Włożyła ręce do kieszeni jeansów, natarczywie dłubiąc butem ziemię. Spuściła wzrok, co jest u niej oznaką smutku oraz współczucia.
- Ja nigdy nie pogodziłabym się ze śmiercią tak bliskiej mi osoby. Musiałaś być... - przerwała, nie wiedząc jak określić to uczucie. Ten ów ból, który kilkakrotnie rozdarł mi serce na tysiąc małych kawałków.
- Żadne słowo nie opisze tego cierpienia. - odezwałam się w końcu, przerywając zamyślenie Jane.
- Tak. - kiwnęła głową. - Ale kiedyś trzeba zapomnieć o tym co się wydarzyło. Inaczej ból ciągle będzie przeszywał ci serce.
- Jane, nie ważne ile razy się podniesiesz i tak upadniesz. Więc jak mam się podnieść nie upadając po raz kolejny? - zapytałam wątpiąc we wszystko, co mogłoby sprawić mi radość lub zwykły uśmiech. Głos mi drżał, więc mogła wyczuć, że wciąż się boję.
- Nie da się nie upadać. Zamiast się zastanawiać, co robić by nie spaść, pomyśl jak się podnieść.
  Już chciałam nakrzyczeć na nią, że tak naprawdę nie stara mi się pomóc, że jej słowa są niczym w rzeczywistości. Kolejny raz rozkazuje mi zrobić coś, czego żaden człowiek nie jest w stanie zrobić.
- Chociaż może wydawać się to trudne,to nadal są osoby, które mogą ci w tym pomóc. - powiedziała, zmieniając moje zdanie o trzysta sześćdziesiąt stopni oraz wyrzucając wszelkie wątpliwości do kosza.
  Spojrzałam w dal. Miała rację. Są osoby, które mnie kochają i codziennie wspierają. Może ich nie zauważałam, ale zawsze stoją przy mnie. Wspierają mnie nawet wtedy, gdy nie mam racji. Nie wytykają mi błędów, lecz próbują zrozumieć i naprawić je razem ze mną. Po prostu nie widziałam tego. Nie chciałam zauważyć tych osób. Nie dałam sobie pomóc przez swoją upartość.
  Teraz Jane pokazała mi inne wyjście z problemu. Uważałam, że to niemożliwe - skończenie wszystkiego, ale właśnie po to przyjechałam do Londynu. Aby skończyć przeszłość i zacząć wszystko od nowa. Przeanalizować wszystkie swoje błędy, zastanowić się nad nimi, poprawić je i pójść dalej przed siebie.
  Przeniosłam wzrok na Jane, która z niecierpliwością wyczekiwała narzeczonego. Drobna, szczupła blondynka, która stara się przywrócić mi dawny uśmiech. Co ja bym bez niej zrobiła? - zapytałam siebie. W głębi serca wiedziałam, że bardzo jej potrzebuję.
  Jane odwróciła się i popatrzyła na mnie. Uśmiechnęłam się, mając w oczach łzy. Podeszłam do niej niepewna. Przytuliłam ją. Zdziwiła się moim zachowaniem, ale po chwili również mnie objęła. W tym czasie nadjechał czerwony Land Rover. Will zatrąbił dając nam do zrozumienia, że mamy już zaprzestać tych czułości. Obie spojrzałyśmy na Willa jak wiedźmy. Mając na twarzach groźne miny, William z trudem przełknął ślinę. Zaśmiałyśmy się. To było nawet zabawne, widzieć go jak się boi.
  Jane wsiadła z przodu i gestem nakazała, abym się pośpieszyła. Jeszcze mając podniesione kąciki ust do góry, złapałam pewnym ruchem klamkę i pociągnęłam ją do siebie.
  W tedy wszystko wokół mnie ucichło, nawet głośne wołanie Jane. Skupiłam się tylko na jednej rzeczy, usłyszenie tego delikatnego dźwięku.
  To Paganini Caprice no.24 ! 
  Zamknęłam z trzaskiem drzwi i mimowolnie odwróciłam się. Jane wysiadła z samochodu, a Wiliam tylko pokręcił głową. Wiem, że jest zniecierpliwiony, ale nic nie mogłam na to poradzić. Swoich instynktów nie mogę już zatrzymać. Dawno nie piłam krwi...
- Jedźcie beze mnie! - krzyknęłam, po czym  biegiem ruszyłam do Uniwersytetu.
  Obraz, który zaczęłam odbierać stał się nieco wyblakły. Wszystko wydawało się pulsujące, jakby widziane przez dużą lupę. Przebiegłam przez opuszczony hol, czując się jak uciekinier w nawiedzonym szpitalu. Niezgrabnie wodziłam palcami po ścianie. Dźwięk z każdym moim krokiem stawał się coraz bardziej wyraźny i głośniejszy.
  Wchodziłam po schodach, kiedy poczułam intensywny zapach imbiru, paczuli oraz kaszmiru. Zamknęłam oczy, zatrzymując się na parę sekund. Zaczęłam rozkoszować się magnetycznym zapachem, który od razu zawładnął moimi zmysłami.
  Nieodparta pokusa poniosła mnie na poddasze. Przestałam słyszeć już dźwięk skrzypiec, a zapach gdzieś się ulotnił. Czyżby mój instynkt zawiódł?
  Żądza krwi ustała. Zwolniło mi tętno i poczułam, że coś tu nie gra. Rozejrzałam się skołowana i stwierdziłam, że jest bardzo późno. Jane z pewnością znowu się o mnie martwi.
- Powinnam wracać. - powiedziałam na głos, aby przeszyć niezręczną ciszę, której podświadomie się bałam. W ciszy kryje się znacznie więcej niż wyobraźnia jest w stanie wykreować ponure i całkiem nieprawdopodobne wydarzenia.
   Było już po dziesiątej, kiedy weszłam do domu, udając zmęczoną. Jane od razu wybiegła mi na spotkanie, ale stanęła jak wryta, bo zobaczyła istnego ducha. Włosy miałam w całkowitym nieładzie, cera była blada, a usta lekko sine. Gdybym pomalowała oczy czarną kredką byłabym usposobieniem nawet samej śmierci.
- Gdzie byłaś? - spytała z troską, ale również można było usłyszeć złość.
- Musiałam coś załatwić. Przypomniało mi się akurat w ostatniej chwili. Wybacz.
  Ucięłam naszą rozmowę przeprosinami. Kuzynka przytaknęła głową w zrozumieniu.
- Czekałam na ciebie z kolacją. - poszłyśmy do kuchni, kiedy zdjęłam buty. - Zaraz zaparzę ci nowej herbaty, siadaj. - ręką wskazała na krzesło oraz uszykowane kanapki z sałatą i pomidorem. Posłusznie wykonałam jej rozkaz.
  W tym czasie po schodach, niechętnie szedł William. Miał minę obrażonego, ale nie trudno było się domyślić, że w głębi duszy dziękuje mi, że zostawiłam go samego z Jane. On chyba również musiał przemyśleć pewne sprawy. Usiadł z ciężkim westchnieniem naprzeciw mnie. Skrzyżował nogi i ręce, patrząc się na mnie natarczywie.
- I co się tak gapisz?
- Zastanawiam się jak ci to powiedzieć.
- Co takiego?
- Hmm... Znalazłem dla ciebie mieszkanie. - rzucił od niechcenia. Wiem, że jego serce cieszy się jak opętane tą wiadomością, jednak zachowuje pozory specjalnie dla mojej kuzynki.
- To wspaniale. - ucieszyłam się jak głupia, udając ton jego wypowiedzi, po czym uśmiechnęłam się.
- Taak... - znów westchnął ciężko. - Ale nie wiem czy tobie będzie odpowiadać. Ma bowiem jedną wadę.
- Jaką? - wtrąciła się Jane, stawiając gorącą herbatę na stole i siadając obok mnie. Zaczęłam dmuchać, żeby herbata szybciej wystygła.
- Znajduje się w lesie.  - zabrzmiało to tak, jakby traktował mnie jak obcego, który właśnie wtargnął na jego terytorium.
- Więc kiedy mogę się wprowadzić? - zupełnie nie dotarły do mnie słowa Willa. Wręcz przeciwnie, zignorowałam je.
- Kiedy chcesz. - wzruszył ramionami. - Kuchnia i łazienka są umeblowane, ale brakuje łóżka, szafy i wiele innych potrzebnych ci mebli. Jeżeli zgodziłabyś się na zamieszkanie tam, to umeblowaniem zająłbym się od razu.
- To świetnie. - krzyknęła entuzjastycznie Jane. - W końcu będziesz miała własny kąt w Londynie. - poklepała mnie po ramieniu, aby dodać mi otuchy. Nie zauważyła, że słowa Willa na temat położenia domu puściłam mimo uszu.
- Oczywiście, że tak. - przyznałam jej rację. Z powrotem skierowałam się do Willa. - Ale najpierw muszę obejrzeć mieszkanie, a dopiero później możesz zapłacić za meble. - uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam, nie pokazując zębów. - Jestem ci bardzo wdzięczna, że tak bardzo starasz się mi pomóc.
- To mój obowiązek. - burknął, a Jane i ja roześmiałyśmy się.
  William zrobił minę urażonego. Myślał, że się przesłyszał, kiedy wspomniałam o sfinansowaniu mi umeblowania wnętrza domu, ale tak czy owak musiałby to zrobić. W końcu jest zaręczony z Jane, a ona nie tak łatwo się poddaje.
- A! Zapomniałem. - wrzasnął. - Dzwonił Zacharias. - przytaknął.
- I co chciał? - zapytałam, chociaż i tak znałam już odpowiedź.
- Abyś do niego zadzwoniła. Mówił, że przyjeżdża do Londynu, bo czuje się samotnie będąc w Madrycie. - zacytował słowa Zachariasa. Ugryzł jedną kanapkę, przygotowaną przez kuzynkę specjalnie dla mnie. Głośno przełknął kęs i wstał. - Ale ten świat mały, a kanapka zrobiona przez moje słońce jest najpyszniejsza!
  I zniknął w sypialni na parterze. Jane rozmarzyła się, ale szybko oprzytomniała i poszła za nim. Zostałam tylko ja z nadgryzioną kanapką i wciąż gorącą herbatą. 
  Następnego ranka, narzeczeni siedzieli już w kuchni i popijając herbatę, ukradkiem rzucali sobie słodkie spojrzenia. Przetarłam oczy dłonią, aby pozbyć się tego obrzydliwego wzroku. Jeszcze chwila patrzenia na nich, a chyba musiałabym uciekać z powrotem do Madrytu!
- Dzień dobry! - rzuciła radośnie Jane, ciągle wpatrując się w oczy Willa. Powoli na ich widok robiło mi się nie dobrze, dlatego szybko zrobiłam sobie herbatę i usiadłam jak najdalej od Jane.
- Więc kiedy idziesz obejrzeć dom? - zapytał się niespodziewanie, wyrywając mnie z transu jakim było dmuchanie w zbyt gorącą herbatę.
  Podniosłam głowę, lekko zaskoczona.
- Może być dzisiaj. Nie mam zbyt dużo do roboty, a im szybciej kupię dom, tym szybciej będziecie mogli rozkoszować się życiem jako narzeczeni. - uśmiechnęłam się jakbym mówiła do głupca, po czym wróciłam do dmuchania.
- To świetnie. - znów ucieszyła się kuzynka. - Będziesz mogła zacząć nowe życie.
- I w końcu odżyjesz. - wtrącił się Will.
- Taaa... - głęboko westchnęłam, wyraźnie zmęczona ich miłym zachowaniem, szczególnie Williama.
- Dzwoniłaś do Zachariasa?
- Nie. - powiedziałam stanowczo. Byłam zbyt zmęczona, aby zrobić to wczoraj wieczorem.
- A powinnaś. Wydaje mi się, że chyba chce przylecieć dzisiaj.
  Spojrzałam się na wyraz twarzy narzeczonego mojej kuzynki. Dostrzegłam mały cień kpiny, która nie do końca przykryła jednak oznaki współczucia. Czy William wie o czymś, o czym ja nie mam pojęcia? - pokręciłam przecząco głową. - Niby o czym nie wiem?! 
- Zadzwonię do niego, kiedy obejrzymy dom. - zasugerowałam, wypijając za jednym razem cały kubek herbaty.