24 kwietnia 2014

On

  W ciągu tego jednego roku wszystko wywróciło się do góry nogami. Nawet jeśli nie byłam sama (wspierała mnie Jane, William oraz Zacharias) to czułam wokół siebie wielką pustkę. Z początku trudno było mi się przystosować, ale po dłuższym czasie stało się to rutyną. Z każdym dniem bolało coraz mniej. Czułam, że tracąc coś bardzo ważnego, powoli i ja zanikam w świecie, gdzie zdecydowanie króluje cierpienie.
  Jak długo nie widziałam światła, które cały czas było przede mną? Jaki miało odcień? Zielony - symbolizujący nadzieję na lepsze jutro czy jasny niebieski  - kolor zapomnienia i głębokiego spokoju?  Teraz zupełnie już nie pamiętam...
  Po kwadransie długiego i zdecydowanie wyczerpującego marszu dotarłam na obrzeża Oxfordu. Już przy bramie stoją nieliczne grupki studentów. Rozmawiają ze sobą, śmieją się do siebie i flirtują z chłopakami, prawdopodobnie są oni ze szkolnej drużyny piłkarskiej.
  Zaciskam palce na książce i spuszczam wzrok. Czy znowu pozwolę aby wspomnienia mną zawładnęły? Już w myślach wyobrażałam sobie scenę jak Jerónimo ciągnie mnie za rękę przez bramę uczelni i szeroko uśmiecha się do mnie mimo, iż widzę jego twarz niewyraźnie przez padające ostre światło.
  Jestem tu bez niego. 

  Po policzku popłynęła mi łza. Tęsknię. - Rzekłam do siebie. Zacisnęłam usta, podnosząc głowę. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przez bramę.
  Nie jestem już tą samą Isabellą, którą zmienił Jerónimo. Teraz jestem zbyt pewna siebie, aby móc dalej rozpaczać to co wydarzyło się już dawno. Nie ma już serca, które kochając zbyt mocno utraciło coś bardzo ważnego.
  Przyjechałam do Londynu, żeby zacząć wszystko od początku. Dlatego odkładam wszystkie smutki na bok i zaczynam żyć!
  Ruszam przed siebie pewnym, zdecydowanym krokiem, powtarzając sobie w duchu, że jestem silna.
  Nigdy nie chciałam wrócić do czegoś, co ciągle wywołuje u mnie łzy i cierpienie. Ale żeby pokonać swój strach, muszę się z tym zmierzyć.
  Dumnie idę aleją, niczym paw. Patrzę przed siebie, na główny budynek uniwersytetu. Wszyscy, którzy idą obok mnie lub stoją przy ławkach ze znajomymi, spoglądają na mnie. Chłopaki otwierają szeroko usta i od razu uśmiechają się do kolegów, żeby zapytać kim jestem. Dziewczyny otwierają szeroko oczy ze zdziwienia. Obracając lekko głowę w bok widzę, że są zazdrosne o mój wygląd.
  Bardzo podoba mi się to uczucie. To tak, jakbym szła na wybiegu i była najważniejsza niż sama sukienka zaprojektowana przez najlepszego w świecie projektanta.
  Delikatnie uśmiechnęłam się w stronę dziewcząt, które teraz marszczyły czoło z niezadowolenia. Uczucie wyższości powróciło, zmieniając na dawną Isabellę.
  Nagle rozległ się dźwięk trąbienia. Machinalnie odwróciłam się, żeby zobaczyć co się stało. Zdenerwowana tą sytuacją jeszcze mocniej zacisnęłam palce na książce.
  Jakiś brunet machał wysoko ręką i krzyczał: Pośpiesz się!
  Odniosłam wrażenie, że coś za chwilę się wydarzy. Coś co nigdy nie powinno.
  Coraz bardziej czułam się niespokojna. Oddech miałam szybki i urywany. Impulsywnie zaczynałam mrugać. Odwróciłam się, żeby jak najszybciej dojść do Jane i poczuć się lepiej. Jednak wszystkie moje starania legły w gruzach.
  Nie zauważyłam nadbiegającego mężczyznę. Resztkami sił próbowałam zmienić bieg niefortunnego losu, lecz mój wysiłek poszedł na marne. Stało się. Wpadliśmy na siebie.
  Mocno popchnęliśmy się nawzajem, po czym upadłam na pupę. Chwilowo zamknęłam oczy, by zminimalizować ból, ale myliłam się co do tego, że jeśli zamknę oczy to upadek na cztery litery będzie mniej bolał. Wręcz przeciwnie. Od rozgrzanego chodnika piekł mnie cały tyłek, nawet przez jeansy - jeszcze bardziej! 

  Światło świeciło zbyt jasno, żebym mogła dostrzec twarz chłopaka, który na mnie wpadł. Ale jego silna woń perfum zahipnotyzowała wszystkie moje zmysły. Przez parę sekund nie mogłam złapać powietrza. Byłam jednocześnie otumaniona i zaskoczona. 
  Wtem młodzieniec wyciągnął do mnie dłoń. 
- Wszystko w porządku? - zapytał delikatnym, aksamitnie otulającym głosem. Wyczułam w jego tonie jakiegoś rodzaju słodycz, która dawała wrażenie troski. Poczułam jak oblewam się rumieńcem. Nie byłam w stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa, więc tylko kiwnęłam głową i złapałam dłoń. Ostrożnie podniósł mnie i uśmiechnął się. I w tedy, zupełnie się tego nie spodziewając, ujrzałam go. A coś, co tkwiło głęboko w moim sercu, wypłynęło jakby na zewnątrz i ożyło, przybierając znów kolory tęczy.
  Kruczoczarne włosy falowały delikatnie nad brwiami w prawą stronę od ledwo widocznego przedziałku.  W jego przymrużonych przez słońce oczach, widziałam swoje odbicie. Były niesamowicie śliczne, koloru oceanu, który przybiera jasnej barwy przy zachodzie słońca.  
  Natychmiast coś we mnie pękło. Wewnątrz czułam uczucie deja vu.  Ponownie zamrugałam oczami. Czy to w ogóle możliwe? - zapytałam siebie, bo nadal nie mogłam w to uwierzyć. Ten chłopak z wyglądu przypominał mi Jerónima. A może to on? Głupia! Przecież Jerónimo nie żyje!
  Nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Po prostu stałam i gapiłam się na niego jak nienormalna z lekko otwartą buzią. 

- Jerónimo? - szepnęłam prawie nie słyszalnie. Również usta prawie nie drgnęły. Byłam jakby w transie, z którego nie mogłam się obudzić.
  Mężczyzna przez sekundę zmarszczył brwi, jednak szybko znów się uśmiechnął.
- Wszystko w porządku? - zapytał ponownie, tym razem nie był pewny siebie. Chyba pomyślał, że przez upadek uszkodziłam sobie jakąś część mózgu, w co wcale nie wątpię. Już patrząc na mnie można było to stwierdzić.
  Nie mogłam odlepić od niego wzroku, a tym bardziej coś wydusić z siebie. Jego niesamowite podobieństwo do Jerónima całkowicie mną zaszokowało. Kiwnęłam więc tylko głową, aby się dalej nie martwił. 

   Znów uśmiechnął się do mnie przyjacielsko, pokazując swoje białe zęby. Właśnie w tym momencie milion innych dziewczyn padłoby na asfalt z zawału, widząc ten cudowny uśmiech. Ale nie ja. Ja widziałam w nim coś więcej. Widziałam Jerónima.
  Do oczu napłynęły mi łzy. Miałam dziwne przeczucie, że to on. 

- Pośpiesz się! - jakiś chłopak krzyknął, machając wesoło do nas rękoma. - Nie mamy czasu! 
  Zaśmiał się. 
  Nogi mi zmiękły, gdy znów zobaczyłam jego subtelny uśmiech. 
- Będę już szedł, więc... trzymaj się. - powiedział na pożegnanie. Minął mnie i podbiegł do swojego przyjaciela, z którym przybił piątkę. 
  Czułam się dziwnie. Jakby coś we mnie powoli ożywało, ale jednocześnie wzbierał wewnętrzny smutek. Czy raczej ta pustka? 
  Jeszcze długo patrzyłam za chłopakiem, z którym się zderzyłam. 
  Jane była coraz bardziej niecierpliwa. W końcu postanowiła wyjść przed uczelnię i mnie poszukać. Kiedy tylko wyszła na zewnątrz, zaczęła szukać mnie wzrokiem, aż w końcu nienawistnym spojrzeniem znalazła.
- Ej! - krzyknęła tak głośno, że wszyscy wokoło spojrzeli się na nas, a na nią jak na wariatkę. Zresztą jej to nie przeszkadzało. Nawet pasowała jej taka ksywka - Jane wariatka. 

  Odwróciłam się do niej jakbym została oparzona.
- Co ty sobie wyobrażasz? Wiesz ile razy do ciebie dzwoniłam? - podeszła do mnie, trzymając w ręku telefon. Wymachiwała nim we wszystkie strony. Zmrużyłam oczy, była bardzo zdenerwowana. Wyjęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na ekran. Aż dwadzieścia nieodebranych połączeń! Jane chyba ustanowiła nowy rekord jeśli chodzi o nieodebrane połączenia. 

  Zaśmiałam się tuż przed nią. Podniosłam głowę i spojrzałam jej w oczy. Była blisko załamania nerwowego, bo w jej oczach zbierały się łzy. 
- Przepraszam. - nadal nie mogłam opanować swojego śmiechu. 
- Jesteś szalona?! - znów wrzasnęła, po czym rzuciła się na mnie z uściskiem.
  Mój uśmiech zgasł, bo uświadomiłam sobie jak bardzo jestem ważna dla Jane. Dosyć, że moje zachowanie nie było na miejscu, to jeszcze nie potrafiłam podziękować jej za troskliwość i czułość, którą mnie obdarza od zawsze. Potrzebuję jej, a ona mnie. - powiedziałam do siebie w myślach, również mocno ją obejmując. Trwaliśmy tak przez chwilę, ale dla mnie znaczyło to więcej niż rozmowa z nią. Znów poczułam się jakbym powracała do żywych. Jakby ponownie w moim sercu rozkwitały róże, które wypełniały pustkę.