21 stycznia 2014

Rozstanie

  Przybierając kolor lekko pomarańczowy, słońce powoli zachodziło. Wiatr kołysał trawą i liśćmi, jakby śpiewał długo wyczekiwaną kołysankę. Nie mogłam dostrzec wyraźnie lini morza stykającej się z pożółkłymi falami nieba, ponieważ oczy zalewały się łzami.Obraz zmienił się jak szyba podczas ulewy, a serce biło gwałtownie. Chcę wyrzucić z siebie całą złość, ale nie potrafię. Nie chcę krzyczeć ani wyżywać się na kimś. Po prostu to czas, aby wyrzuć wszystkie swoje smutki poprzez łzy.
  Delikatny szum morza, charakterystyczne dźwięki wydające przez mewy i ten dziwny spokój, który towarzyszy mi od rana. Nadal mam wrażenie jakby to był sen. Jakby ten wypadek nigdy się nie zdarzył. A jednak. Wystarczyła tylko chwila, aby przekreślić całą przyszłość.
  Wspominając wszystkie te piękne chwile, które razem przeżyliśmy, odczuwam potężny smutek. Łzy nieustannie płyną po bladych policzkach. Nie chcę zapomnieć. Nie chcę tego kończyć!
  Czy znane jest nam to uczucie, kiedy dzień przed ślubem ukochana osoba ginie w śmiertelnym wypadku, zostawiając nas samych? Czy znamy ten okropny ból, który ciągle wbija nam igły w serce? Nigdy nie wyobrażałam sobie tej chwili. Przyszła do mnie zupełnie nieoczekiwanie i zabrała cały mój świat. Rozsypał się on na miliony małych kawałków, zostawiając pytanie: co teraz?
  Wiesz, chyba nadal nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Nie ważne ile razy będę je zadawać, odpowiedź na nie jest bardzo trudna. To wieczna rozłąka, w której będzie mi ciebie brakować.
  Z drżącą dłonią rozsypałam prochy, tak jak nakazuje tradycja.
- Żegnaj. - powiedziałam ledwo słyszalnym głosem. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Wstrząsnęło mnie to bardziej niż innych. Nie jestem już silna.
  Nagle zdałam sobie sprawę, że nie potrafię zapomnieć tych dni, w których czułam się szczęśliwa. Ponieważ one zostają nam głęboko wyryte w pamięci jak i w sercu. Trudno jest zapomnieć o tym co kochało się najbardziej na świecie.
  Wstałam i upuściłam wazę na piasek, w której już nie było prochów.  Zaczęłam krzyczeć aż do utraty sił. Mam dosyć tego wszystkiego.
- Co to za świat, skoro Ciebie już tu nie ma?! - upadłam na kolana, cała drżąca. Głos załamał się, ledwo wypowiadałam słowa. Ryczałam jak oszalała. Nie chciałam już dłużej żyć z myślą, że już nigdy więcej nie zobaczę Jego uśmiechu ani tych pięknych, morskich oczu. Kiedy przestał żyć, moja dusza powoli zaczynała obumierać jak kwiat, który nie jest podlewany. Życie stało się dla mnie teraz jednym wielkim utrapieniem, a oddychanie jest niemalże niemożliwe.
  Siedziałam tak na plaży do wschodu słońca. Tęskniąc, przypominając sobie wszystko i z trudem udawałam silną. Próbowałam pocieszyć samą siebie, ale to już nie to samo. Odszedł. Tylko to miałam na myśli przez cały czas. Słońce znów pojawiło się na horyzoncie, zupełnie jak mały, czerwony rogalik na niebie. Dopiero teraz znów rozpłakałam się, przestając oszukiwać siebie.

  Z trudem zebrałam w sobie siły i poszłam do domu. Ranek okazał się chłodniejszy niż poprzedni wieczór. Wyciągnęłam klucze z kieszeni spodni. Zamek ustąpił po dwóch przekręceniach, lekko je uchyliłam i wślizgnęłam się do  środka. Mój dom jest mały. Znajduje się całkiem niedaleko plaży. Ma ganek, dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Wszystkie pomieszczenia są w stylu romantycznym - pokoje pomalowane na beż, a meble skromne.

  Kiedy weszłam do naszego małego salonu, Jane siedziała z podwiniętymi nogami na fotelu, a koc powoli zsuwał się na podłogę. Jednym, zwinnym ruchem wzięłam koc i przykryłam ją. Pewnie czekała na mnie do późna, jak zawsze. W pokoju panował bałagan, wszędzie porozrzucane były ubrania, a na sofie pełno małych okruszków.
  Jane jest bałaganiarą, nawet większą ode mnie! Nigdy nie mogę jej nauczyć, że w kuchni to się je, a ubrania trzeba ładnie poskładać i ułożyć na półce w szafie. Po prostu robi co jej się podoba!
  Jak tak popatrzyłam na pokój to ciarki przeszły mnie po plecach. Trzeba zrobić porządek i to natychmiast!
  Zabrałam się do sprzątania. Po piętnastu minutach pokój lśnił czystością. W tym samym momencie Jane obudziła się, zrzucając koc na podłogę.
- Już jesteś? - zapytała śpiącym jeszcze głosem. Jej włosy wyglądały tak, jakby trzasnął w nią piorun. Chcąc nie chcąc, uśmiechnęłam się , kiwając głową.
- Dzwonił Zacharias. Pytał się, kiedy wyjeżdżamy. - na twarzy Jane wypisały się smutek i rozczarowanie. Nerwowo potarła czoło. Wiem, że kłamie. Ten gest niemal od wiecznie zdradza jej prawdziwe uczucia. Chciałaby wyjechać z Madrytu jak najszybciej, ale boi się mnie zostawić samej. Dlatego nalegała abym pojechała razem z nią. Miałam przy tym jeden warunek: ja decyduję, kiedy wyjeżdżamy.
  Teraz ewidentnie widzę, że zależy jej na tym jak najbardziej. Ale czy to z powodu, że nienawidzi Madrytu, czy tęskni za narzeczonym? Tego już odgadnąć nie umiem.
- Jak to kiedy? Jutro. - odrzekłam nonszalancko. Po dzisiejszym dniu przekonałam się, że nie mogę dłużej tutaj zostać. To miasto ma wiele wspomnień, których chcę zapomnieć.
  Jane wzruszyła ramionami, ale wiem, że w głębi serca bardzo się cieszy. Wstała i złożyła koc.
- Jesteś pewna? Podobno chciałaś dokończyć jakieś sprawy. - teraz postanowiła widocznie się ze mną drażnić.
- Oczywiście, już skończyłam to, co miałam zrobić. - rzekłam, pełna nadziei, że złapie moją aluzję. - Zarezerwuj bilety na dziewiątą rano. Nie chcę czekać ani dnia dłużej, aż znowu zmienię swoją decyzję.
- No proszę. - parsknęła śmiechem. - A ja myślałam, że się zlitowałaś nad biedną kuzynką! - posłała mi gniewne spojrzenie, by po chwili się uśmiechnąć. Również się roześmiałam.
  Nagle rozegrał się dźwięk dzwonka. Ściągnęłam brwi, podchodząc do drzwi. Łapiąc za klamkę wiedziałam już, kto jest po drugiej stronie. Zacharias. Nie musiał się odzywać ani pokazywać. Po prostu to wyczułam.
  Odetchnęłam głęboko i policzyłam do pięciu w pamięci, potem otworzyłam drzwi.
  Oparł się o framugę z obojętnym wyrazem twarzy, spoglądając na mnie, jakby "z góry". Miał na sobie czarny top, jeansy oraz tę skórzaną kurtkę, którą zawsze ze sobą nosi, kiedy się spotykamy.
- O co chodzi? - rzuciłam chłodno.
- Kiedy wyjeżdżasz? - uniósł brwi i przybrał smutną minę. Myśli, że jak będzie tęsknił to zostanę.  Ha! I tu go mam! Nigdy, ale to nigdy nie łamię danego słowa. Dotrzymuję obietnicy nawet jeśli przyleciałoby ufo. Więc jeśli już raz powiedziałam, że wyjeżdżam z Madrytu, to to zrobię. Nic mnie nie powstrzyma.
- Jutro. - odpowiedziałam znudzona.
- Więc mam jeszcze trochę czasu? - przybliżył się, aby musnąć swoimi ustami mój policzek. Odwróciłam się gwałtownie, a on postąpił krok do przodu, tracąc równowagę. Jane zaczęła się śmiać.
- Możesz sobie o tym tylko pomarzyć. Choć wątpię, aby i to wypaliło. Ty nawet nie masz za grosz wyobraźni! Spróbuj poczytać Wichrowe wzgórza. To powinno ci pomóc. - roześmiałam się, kiedy Jane poszła do pokoju się spakować. Zacharias patrzył teraz na mnie drwiąco i pewnie obmyślał jak się odegrać.
- Ty... ! - zaczął, ale jednym machnięciem ręki zbyłam jego słowa. Spojrzałam na niego znużonymi, zimnymi oczami.  Już samym patrzeniem powinien się mnie przestraszyć. Jednak wyprostował się i głośno westchnął. Potrząsnął głową, jakby chciał otrzepać się z moich słów oraz gestów.
- Przeginasz. - mówi po chwili ciszy. - Dałem ci władzę, a ty uciekasz? - podchodzi bliżej. - Chciałem, abyś była traktowana na równi ze mną, a ty tak po prostu odchodzisz? - widzę na jego twarzy smutek oraz naiwność. Rozpościera ramiona i dłonie na znak zjednoczenia. Na znak zawarcia sojuszu.
  Cofam się do ściany, aż moje plecy dotykają zimnego beżu. Na prawdę rozzłościłam potężnego wampira. Pewnie jest wściekły. Zresztą musi tak się czuć - oszukany.
- Sprawiasz mi wielki ból, Isabello. Dzięki mnie masz kontakty, władzę i pieniądze. Taka jesteś mi wdzięczna? - jest tak blisko, że czuję jego wydychane powietrze na swojej skórze. Lewą ręką uderza w ścianę tuż koło mojej głowy, drugą zaś unosi do moich włosów i delikatnie głaszcze.
- Mam dla ciebie ostatnią prośbę. Skoro uciekasz do Londynu, to przynajmniej wyświadcz mi pewną przysługę. - szepnął do ucha tak, aby Jane nie usłyszała o czym rozmawiamy.
- Jak... jak się nazywa? - wybełkotałam.
- Austin Avenue.  - powiedział niemal bezgłośnie. Chciał znów mnie pocałować, lecz powstrzymał się. Cofnął się do fotelu. Wygodnie usiadł, otwierając najbliższą gazetę leżącą na szklanym stoliku.
- Chcesz prywatny samolot? - zapytał wesołym, wręcz nienaturalnym głosem. Czyli cała złość jaką przed chwilą próbował pokazać znikła? To... to wręcz zaskakujące i dziwne. Zmienia humory, jak ja rękawiczki. Nie mogłam dłużej patrzeć na jego lekko rozbawioną twarz, więc podeszłam i wyrwałam mu gazetę z rąk, robiąc przy tym odpowiednią, zdziwioną minę.
- Nie. - powiedziałam szorstko, udając zirytowaną. - Jeśli chcesz pomóc, to lepiej stąd wyjdź w tej chwili.
- Coś ty taka rozgniewana? - wybałuszył oczy. - Nie podoba ci się, że twój chłopak chce abyś dotarła bezpiecznie do Anglii? - zrobił również dziobek, przypominając  kota ze Shreka. Myślałam, że walnę go tak mocno, że aż wyleci stąd na księżyc!
  Z pokoju wyszła zdumiona Jane.
- To już masz chłopaka? - zapytała zaniepokojona. - Myślałam, że...
  Nie pozwoliłam jej dokończyć. Podbiegłam do niej i przyłożyłam dłoń do jej ust, aby nie mogła nic powiedzieć.
- Jesteś irytujący. - rzuciłam do Zachariasa. - Nigdy nie wiesz, kiedy trzeba przestać żartować. - wypuściłam Jane zdając sobie sprawę, że przeze mnie musiała wstrzymywać oddech. Zmierzyłam go złośliwym wzrokiem. Nawet nie drgnął! Przewróciłam oczami, tupiąc nogą.
- Może napijesz się herbatki? - Jane i jej niezwykłe wyczucie czasu. Dopiero teraz obudziła się w niej gościnność. No myślałam, że padnę zaraz trupem przy tej absurdalnej scenie!
- Nie, dziękuję. - Wstał z fotela i skierował się do drzwi. - Lepiej będzie, jeśli stąd wyjdę. - próbował uśmiechnąć się, ale coś mu przeszkodziło. - Pamiętaj o drobnej przysłudze. - rzucił na pożegnanie, patrząc prosto w moje oczy. Poczułam gęsią skórkę na ciele, ale nie pozwoliłam okazywać ani odrobiny słabości. Co to, to nie!
- Jaką przysługę? - zapytała Jane, jak zwykle nie w tej chwili co trzeba. Kiwnęłam głową do Zachariasa, który po sekundzie zniknął z domu.
- Chciał, żebym kupiła mu jakąś pamiątkę. Wiesz jaki potrafi być drobiazgowy.
- Ah...- westchnęła Jane. - Racja.
  Zamyślona poszła do kuchni wstawić wodę na herbatę, a ja dopiero teraz mogłam odetchnąć i poukładać myśli. Od razu poczułam się lepiej, kiedy tylko Zacharias opuścił dom.

  Następnego ranka wstałam wypoczęta. Przeciągnęłam się leniwie, spoglądając na zegarek. 8:05 . Zaraz, co? Już ta godzina?  Nie zdążę nawet się umalować! Ale od kiedy to wampiry się malują? - pomyślałam.

  Wyskoczyłam z pościeli jak oparzona. Jane krzątała się w kuchni.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się na przywitanie. Jak ona może być taka spokojna?
  Popędziłam do łazienki umyć zęby i ogarnąć włosy. W tym samym czasie Jane zapakowała jedzenie, wsadziła wszystkie potrzebne ciuchy do mojej walizki i pościeliła łóżka.
  Do tej pory się głowię, jak ona zrobiła to wszystko tak szybko?
  Zjadłam śniadanie, ubrałam się w fioletową sukienkę i pomogłam Jane zaciągnąć walizki do samochodu. Pół godziny później byłyśmy już na lotnisku, biegnąc  na właściwy przedział.
  Pora zacząć nowy rozdział życia, zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości. Czeka na mnie o wiele lepsza przyszłość w Londynie, niż w Madrycie. Wszystkie smutki, troski pragnę zostawić w swoim starym mieście. Wraz z Jane patrzę przed siebie i oczekuję, że nowy świat nabierze kolorów. Przynajmniej staram się w to wierzyć z całej siły.