22 lipca 2014

Książka

  Słońce mocno grzało, nawet jeszcze przed południem. Nawet w taki upał jak ten, Jane musiała iść do Uniwersytetu. Z czystej życzliwości - nigdy inaczej! - zrobiłam jej drugie śniadanie. Willa również nie było od rana, bo zgodził się pracować w kancelarii adwokackiej swojego ojca. Mimo iż jest mu trudno zaakceptować decyzję Jane o pracy na uczelni, to stara się nie okazywać zbytnio swojej złości. Po południu zdecydowaliśmy zobaczyć mieszkanie, więc śmiało mogę potowarzyszyć kuzynce w pracy.
  Dlatego w taki upalny ranek zapakowałam dla niej z dużym uśmiechem drugie śniadanie i ruszyłam w stronę uczelni.
  To będzie miła niespodzianka dla Jane.  Zamówiłam taksówkę, aby nie pokazywać swoich zdolności. W Madrycie nie trudno było mi się ukrywać, lecz Londyn jest o wiele większy od mojego rodzinnego miasta i jeszcze się do niego nie przyzwyczaiłam. A poza tym nie mam tu zbytnio znajomości, oprócz Antonietty oraz Aleksandra.
  Szybko dojechałam do Uniwersytetu. Niektórzy już wychodzili z Uczelni, a tylko nieliczni czekali w cieniu na rozpoczęcie swoich zajęć. Głęboko westchnęłam, gdy pomyślałam, że mógł tak wyglądać Jerónimo, kiedy jeszcze chodził na uczelnię. W tej jednej sekundzie z uśmiechu został tylko cień wesołego blasku. Skoro chcę o nim zapomnieć, nie mogę ciągle o nim myśleć. - powiedziałam w myślach, aby przekonać siebie o decyzji, którą dawno podjęłam.
   Usłyszałam bardzo piękny śpiew ptaków. Zamknęłam na chwilę oczy, aby wyobrazić sobie tą małą ptaszynę. Poczułam delikatny powiew wiatru. Drzewa machinalnie kiwały się, a ja wysłuchiwałam ich szeptu. Chciałam zostać tak jeszcze trochę, ale całkiem niespodziewanie usłyszałam w oddali głos kuzynki.
  Otworzyłam oczy. To miała być niespodzianka! - krzyknęłam w duchu sądząc, że stoi tuż przede mną. Myliłam się. Niewyraźny krzyk Jane dochodził do mnie z drugiego piętra. Osoba, która przede mną stała miała długie, kręcone włosy oraz bursztynowe oczy. Kiedy ją zobaczyłam, poczułam jak mój oddech staje się niespokojny. To była Cynthia, była dziewczyna Jerónima, która nienawidziła mnie z całego serca. I jak na razie, wcale się jej nie dziwię.
- Witaj. - powiedziała lekko kpiarskim tonem. Przewróciłam oczami. - Nie wiedziałam, że jeszcze kiedyś cię spotkam.
  Ze wszystkich sił próbowałam ukryć w sobie złość, która rozpierała mnie i nakłaniała, abym zaatakowała ją. Jednak stałam spokojnie i za wszelką cenę unikałam kontaktu wzrokowego.
- Co cię skłoniło, aby tutaj przyjechać?
  Zapomniałam już jakie to uczucie spotkać swoją rywalkę. Minęły zaledwie dwa lata,a to spotkanie wydawałoby się niemożliwe, gdybym nie przyjechała do Londynu. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na nią. Bardzo dobrze pamiętam powód dla którego przyleciałam tutaj, jednak nikt nie mógł się o nim dowiedzieć. 
- Nie powinnaś się tym interesować. - odparłam słodkim głosem. Zmrużyła oczy. Wiatr rozwiał jej ogniste włosy do tyłu. Przez moment wyglądała jak modelka z Maybelline, ale później dostrzegłam ciemny błysk przechodzący przez twarz. Powinnam się jej bać?
  Teoretycznie jestem od niej silniejsza. Jestem wampirem, a ona człowiekiem. Mam wyostrzone wszystkie zmysły i potrafię szybko się poruszać, natomiast ona zna się na zaklęciach.
- Nie powinnaś być teraz na zajęciach? - dodałam z dezaprobatą.
- Owszem. - przyznała mi rację. - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, Isabello. Chętnie skopałabym ci tyłek. - ostatnie słowa powiedziała lodowatym tonem, jakby liczyła, że się jej przestraszę. Nic z tego. Ona chce mnie tylko nastraszyć. Nie dam się jej tak łatwo!
  Uśmiechnęła się i weszła schodami na górę.
  Odetchnęłam z ulgą. Osobę, której najbardziej nienawidzę, właśnie spotkałam przed chwilą. Uczucie złości powoli zaczynało mijać, ale nie da się wyrwać z pamięci złych wspomnień. Za każdym razem, kiedy ją spotykam czuję się jak zwykła upokorzona dziewczyna. Czasami nienawidzę również siebie. Połowa problemów, które mnie spotkały wynikły ze złych relacji między mną a Cynthią, a druga połowa wynikała z tego kim jestem. Jestem potworem. Dopóki nie spotkałam Jerónima. Wszystko się zmieniło. Nawet teraz nie sądziłam, że mogłabym spotkać swoją dawną rywalkę. Jednak powinnam była się z tym liczyć, skoro przyjechałam do Londynu.
  Chcąc nie chcąc, znów wróciłam myślami do Jerónima. Czy ona wie co się stało? Nie. Na pewno nie wie. A ja nie mogę jej powiedzieć. Będzie mnie o wszystko obwiniać. Zarzuci mi, że przy mnie nikt nie jest bezpieczny. Cały czas będzie mnie krytykować i wytykać błędy. Znów poczuję się słaba i niepotrzebna. Jakbym przegrała zakład albo życie.
  Czekając już przed salką, w której wykładała Jane, powoli nabierałam sił. Nawet jej nie mogę pokazać jak bardzo spotkanie z Cynthią wyrwało mnie z rytmu. Nagle drzwi otworzyły się i wychodzili z sali studenci. Podeszłam nieśmiałym krokiem, kiedy w sali była tylko kuzynka. Zapukałam w drzwi, wchodząc powoli do środka.
- Można? - powiedziałam, czekając aż w końcu Jane na mnie spojrzy. Była zaskoczona.
- Co tutaj robisz?
- Pomyślałam, że wpadnę przed obejrzeniem domu. - usiadłam naprzeciwko niej. Uśmiechnęłam się, wyjmując na stół starannie zapakowane jedzenie. - I przy okazji zrobiłam ci drugie śniadanie.
- Śniadanie? Mi? A cóż to? Dzień dobroci dla zwierząt? - nie mogła uwierzyć w moją dobrą stronę.
- Lepiej zapamiętaj ten dzień, bo może się już nie powtórzyć. - rzekłam ostro, ciągle zachowując przy tym cień radości.
  Nigdy nie wiedziałam, aż do teraz jak dużo daje mi Jane swoją obecnością. Jej uśmiech jest niczym lekarstwo na złamane serce. Chciałabym żeby już zawsze była taka radosna. Nie wiem czy to przez to, że wszystkie moje marzenia znikły czy przez to, że jest dla mnie jak siostra. W każdym bądź razie, ta chwila mogłaby zapaść mi głęboko w pamięć, a nawet tak bardzo, że przed snem zawsze przypominałabym ją sobie.
- Mam zamiar tak zrobić. - cmoknęła ze szczęścia.
- A William nie zamierza cię odwiedzić w nowej pracy? - zapytałam. Jestem ciekawa jak on to znosi. Pamiętam, że jest przeciwny, aby Jane pracowała na Uniwersytecie.
- Coś ty! - machnęła ręką. - Nadal jest na mnie zły, że przyjęłam tą ofertę. Jego zdaniem powinnam siedzieć w kuchni, gotować obiad i czekać na swojego narzeczonego umierając przy tym z tęsknoty.
  Roześmiałyśmy się. Co jak co, ale moja kuzynka zawsze potrafi poprawić mi humor.
- O której oglądacie dom? - dodała po chwili uspokojona.
- Po południu.
- Może zobaczyłabym z wami? - przymrużyła jedno oko, wyglądając przy tym jak cyklop.
- Jeśli chcesz, to zapraszam. - spojrzałam na zegarek. - O! Muszę się zbierać. Mam jeszcze jedną pilną sprawę, którą muszę się zająć bezzwłocznie. - powiedziałam podnosząc się z krzesła. Mam na myśli faceta, którego muszę zabić dla Zachariasa. Skoro ma przyjechać to znaczy, że jest mega wściekły na mnie za niewykonanie zadania.
- Okej. Ale jeśli potrzebujesz pomocy, to wiesz gdzie mnie znaleźć. - puściła do mnie oko, zabierając jedzenie do siebie.
  Przez chwilę zastanawiałam się czy może mi pomóc czy też nie. Zacharias powiedział mi wcześniej, że Austina mogę znaleźć na Uniwerku. Zaryzykować?
- Właściwie to mogę cię o coś spytać? - powiedziałam trochę nieśmiało. Jane kiwnęła głową, zajadając kanapkę. - Czy znasz albo wiesz gdzie znajdę Austina Avenue?
  Znów kiwnęła głową, przeżuwając kęs. Uf... To pytanie nie wydało jej się dziwne. Dobrze, że nie pyta dlaczego chcę go znaleźć.
- Chyba jest w dziale plastycznym. Coś tam o nim słyszałam. - popiła zimną herbatą. - W kawiarence mówili, że jest on genialnym malarzem. Nie znam go, bo pracuję tu dopiero od dzisiaj, ale wydaje mi się miły. Kiedy szłam już na wykład minęłam go przed łazienką. - rzekła zamyślona.
- Dzięki za informacje. Jesteś najlepszą kuzynką pod słońcem! - krzyknęłam wybiegając z sali jak szalona.
A Jane dalej zajadała kanapkę jakby nie jadła od wczoraj. Musiała być bardzo głodna, skoro tak zajada.
  Od razu jak skręciłam na korytarz, uderzyłam w jakiegoś kolesia. Ponownie od przyjazdu do Londynu, upadłam na tyłek.
- Ałł! - jęknęliśmy równocześnie. On szybko podniósł się, wziął upuszczoną książkę i spojrzał się na mnie dziwnym wzrokiem. Pomasowałam sobie czoło, bo odczuwałam mały ból, który znikł równie szybko jak się pojawił. Wyciągnął do mnie dłoń.
- Pomóc ci wstać? - zapytał, a jego delikatny głos otulił mnie jak do snu. Przez chwilę myślałam, że stoi przede mną Jerónimo. Ale przecież on nie żyje! Pogódź się z tym wreszcie, dziewczyno! - krzyknęłam w duchu, aby obudzić się z marzeń. Rzeczywistość jest coraz bardziej okrutna. Nie ważne ile razy będę o nim myśleć, to i tak nie przywróci mu to życia. Nie ważne ile razy i jak bardzo będę za nim tęsknić, on i tak nie wróci. Nie ważne jak głośno będę wołać jego imię, skoro i tak mój krzyk na nic się zda. Czasu nie mogę cofnąć, ani sekundy.
  Ujęłam jego dłoń. Poczułam jakbym złapała rękę Jerónima. To było niesamowite uczucie. Przebiegły po mnie znajome ciarki. Przymrużyłam trochę oczy, ciągle myśląc że to on. Mężczyzna, za którym moje serce usycha niczym niepodlewany kwiat.
- Dziękuję. - ledwo wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowo. Aż tak mnie zahipnotyzował swoim ciepłym wzrokiem. Był ubrany w białą, bawełnianą podkoszulkę z czarnym napisem I'm free oraz jeansowe spodnie do kostek. Na stopach miał czarno-białe adidasy. I był nieziemsko przystojny!
  Opamiętaj się! - fuknęłam w myślach. Jak mogłam pomyśleć, że to Jerónimo? Mimo, że jest do niego bardzo podobny, to nie on!
  Odwróciłam się, żeby na niego nie patrzeć, bo powoli łzy zbierały się w oczach. Wspomnienie tej owej chwili na nowo rozerwały w moim sercu rany, które długo goiłam. Chciałam odejść i znaleźć Austina, lecz nagle złapał mnie za przedramię i zawołał:
- Zaczekaj. 
  Aż mi serce podskoczyło. W ułamku sekundy usłyszałam przepływ krwi, płynącej w jego nadgarstku. Chciałam jej spróbować, poczuć ten niepowtarzalny smak, ale natychmiast oprzytomniałam. Do tej pory zawsze udawało mi się poskromić moją żądzę krwi. Nigdy nie pozwalałam sobie pić czyjąś krew (no chyba, że Zacharias kazał mi kogoś zabić). Żywiłam się tylko i wyłącznie krwią innych zwierząt, ponieważ picie ludzkiej krwi przypominało mi tym kim jestem: potworem w ludzkiej postaci.
  Spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego oczy miały odcień  błękitu. Jednak po dłuższej chwili dostrzegłam, że są one brązowe. I znów przeszył mnie znajomy dreszcz. Dlaczego tak się czuję? Dlaczego on tak bardzo przypomina Jerónima? - pytania coraz bardziej nasuwały się na myśli i coraz bardziej dręczyły mnie. Nie znając odpowiedzi na nie, stawały się moim utrapieniem.
  To była niepowtarzalna chwila. Moment, w którym głęboko spojrzałam mu w oczy. Jak zahipnotyzowana, nie mogłam się oderwać od jego wzroku. To dziwne, niepokojące uczucie rodziło się znikąd. Nabrał głęboko powietrza i zamykając swoje oczy, puścił moją rękę. Nie zdając sobie z tego sprawy, nagle zapragnęłam patrzeć w błyszczący brąz jego tęczówek. Jak narkomanka pragnąca więcej prochów. Nie mogłam zapanować nad tym. Czułam się jakby z powrotem wyrastała we mnie mała nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro oraz na ponowne bicie serca, które rok temu przestało dostrzegać we mnie jakiekolwiek ludzkie uczucia.
- Mam na imię Theodore. - powiedział zafascynowany ponownym spotkaniem. 
- Isabella. - opowiedziałam krótko, chcąc urwać rozmowę, żeby nie obudzić w sobie ludzkich uczuć i wspomnień.
- Czy ty nie jesteś tą dziewczyną, która na mnie wpadła? - dalej podtrzymywał rozmowę. Nie zauważyłam tonu jego głosu, który przyprawił moje serce prawie o zawał. Mnie to i tak nie groziło, gdyż jestem wampirem. Ale jednak w jakiejś części mnie odczuwałam odrobinę strachu. Puściłam to wszystko mimo uszu, starając się opanować swoje emocje. Po woli zaczynałam się odprężać.
- Czy zgubiłaś brązową książkę w twardej okładce? - znów zapytał słodkim, uwodzicielskim głosem.W pierwszych sekundach nie wiedziałam o czym gada. Później przypomniałam sobie rozmowę z Aleksandrem. Wybrałam w tedy książkę, która zamiast tytułu miała złote kropki ułożone w kształcie przewróconej ósemki.
- Tak.- kiwnęłam głową.
- Zapomniałem wtedy wziąć lektury do biblioteki, bo za bardzo śpieszyłem się. Kiedy wracałem, natknąłem się na twoją książkę. Myślę, że możemy się już nie spotkać, dlatego chciałbym, żebyś poszła ze mną i ją wzięła. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam co to za uczucie. Było równie dziwne i bardzo  podobne do tego, co człowiek przeżywa w swoim pierwszym pocałunku z ukochanym. Przeszła mnie powolna gęsia skórka. Stałam przed obcym mężczyzną łudząco podobnym do mojego z m a r ł e g o narzeczonego. Jego głos, oczy, usta... wydawałoby się, że czekają tylko na pochwałę, pieszczoty albo na nieziemskie uczucie rozkoszy. Kiedy spojrzałam mu prosto w oczy, nie dostrzegłam już ani miłości, ani tej cienkiej nici łączącej dwóch ludzi. Była tylko obojętność, w której schował się cień troski o drugiego człowieka.
- Oczywiście. - odpowiedziałam krótko. Bałam się, że nasza rozmowa może okazać się snem. Cholernie się bałam, że mogę stracić go z zasięgu swojego wzroku. Ale skąd on wiedział, że akurat to ja zgubiłam książkę? Przecież mógł ją zgubić ktoś inny.
- Moja szafka jest niedaleko. Chodź, zaprowadzę cię. - jego głos brzmiał tak jak zapach mleka z miodem. Słodko i uwodzicielsko. Już prawie poddałam się, ale w ostatniej chwili intuicja podpowiedziała mi, abym zachowywała się przyzwoicie. Uśmiechnęłam się jako przystanie na jego słowa.
  Szłam za nim, zupełnie nie śpiesząc się. Wokół nas było dużo grup osób, które wpatrywały się we mnie z zazdrością. " Kim ona jest? ", " Dlaczego idzie za Teodorem? ", " Skąd ona go zna? ",  - takie pytania słyszałam, patrząc się na grupy dziewczyn. Natomiast chłopacy albo pogwizdywali albo oblepiali mnie wzrokiem pożądania. Przez moment czułam się nieswojo. Później nie zwracałam na nich uwagi. A kiedy odwróciłam swój wzrok na zazdrosne dziewczyny uśmiechnęłam się tylko sugerując: "Widzisz? Jestem lepsza od ciebie!" . Szliśmy przez cały korytarz, później droga rozgałęziała się. Mogliśmy iść prosto i skręcić  w lewo na schody albo skręcić w prawo do wielkiej sali. Skręciliśmy w prawo, a przed nami ukazały się kilka rzędy szafek. Podeszliśmy do okna, do jednej z szafek. Wszystkie miały zamki w formie wpisania kodu do komputerowego czytnika. Theodore wpisał swój kod i otworzył szafkę. Zajrzałam do niej, lekko przechylając głowę. Nic tam nie było oprócz jego książek na zajęcia. Wyciągnął duży tom w brązowej, twardej okładce i podaje mi.
- Proszę. Nie miej mi za złe, że przeczytałem ją. - mówi zdenerwowany, jakby przyznawał się do jakiejś zbrodni. Włożył ręce do kieszeni spodni. Kiedy wzięłam książkę, totalnie znieruchomiałam. Od razu przypomniałam sobie jak w księgarni wybrałam ją z Aleksandrem.
- Znalazłem jakiś list w środku, ale nie ruszałem go. Stwierdziłem, że to jest zbyt osobista rzecz, abym mógł to przeczytać. - powiedział zakłopotany. Ze zdenerwowania potarł ręką tył głowy.
- Aha. - ciężko westchnęłam. List? Do mnie? Nie mogłam dłużej ukrywać swojej ciekawości. Zaczęłam kartkować książkę. W pewnym momencie wypadła mała koperta na podłogę. Schyliłam się, żeby ją podnieść. Serce kołatało coraz bardziej. Do oczu napłynęły mi łzy. W głowie miałam tylko jedno: od Jerónima. Kiedy odwróciłam kopertę, aby wyjąć ze środka kartkę, rozległ się cichy, ale długi dzwonek. W tedy podniosłam wzrok na otwierane drzwi. Do sali weszło parę studentek, w tym Cynthia. Idąc do Theodora, obrzuciła mnie lodowatym, wręcz jadowitym wzrokiem. Przewróciłam oczami. Nie zmieniła swojego złego repertuaru od dwóch lat. Dlatego jest teraz dla mnie taka śmieszna.
- Teo, chodźmy na zajęcia, bo się spóźnimy. - rzekła słodkim, nawet przeżartym do kości wrogim dla mnie głosem. Oparła swoją rękę o ramię Theodora, wpatrując się we mnie i mając na twarzy przyklejony uśmiech. Uśmiech diabła w ludzkiej skórze.