27 marca 2014

Zła wiadomość

    Nikt nie zwrócił uwagi na rozmywającą się w powietrzu plamę. Nie chciało mi się tak długo iść, więc postanowiłam użyć swoich nadprzyrodzonych mocy. Przynajmniej pot nie oblewał mnie tak jak innych. Zatrzymałam się dopiero na moście. Wokół mnie na szczęście nie było nikogo. Głęboko westchnęłam jakbym chciała sobie świadomie przypisać ludzkie potrzeby. Spojrzałam na słodką Tamizę. Poczułam delikatny wiaterek otulający moją sylwetkę, lecz równie szybko uczucie to znikło. Jedynie włosy falowały, jak gdyby były pod wpływem nadprzyrodzonych sił.
  Przypomniało mi się nagle, że nie daleko znajduje się sklep z antykami, który prowadzi ciocia Aleksandra.  Aleksander Harris jest przyjacielem Jane. Znam go od bardzo dawna, dokładnie nie pamiętam już od kiedy. 
  Myślę, że będzie dobrze jak ich odwiedzę. Dawno ich nie widziałam, co sprawia, że jeszcze bardziej chcę ich zobaczyć.
  Słońce świeci wysoko na niebie. Żar leje się nieubłaganie. Teraz i ja jestem już lekko spocona. Zdecydowanie jak na lato, ta pogoda jest niemiłosierna! 
  Przez kilkanaście dobrych minut błądzę po uliczkach Londynu szukając sklepu. Rozglądam się po zatłoczonych ulicach. Od wystawowych okien bije zbyt jasne światło, żebym mogła na nie patrzeć dłużej niż parę sekund. Dlatego postanawiam kupić okulary przeciwsłoneczne. 
  W duchu mam cichą nadzieję, że nie przeoczyłam sklepu, którego szukam.  Nie znając dokładnie planu miasta, idę przed siebie, szukając czegoś, czego prawdopodobnie nigdy nie znajdę. 
  Wcześniej o Londynie trochę opowiadał mi Jerónimo oraz zwiedzałam je razem z Jane, ale wciąż się w nim gubię. Chociaż nie mówił mi wszystkiego o mieście, jak na ironię losu pamiętam wszystko co dotyczyło jego szkoły!
  Wtem mała iskra nadziei zapaliła się w moim sercu. Znalazłam to czego szukam. 
  W oddali widzę sklep z antykami. Podbiegam i zaglądam przez wielkie okno do środka. Widzę dużo starych, nieużywanych już od dawna rzeczy, a także antyczny stół oraz krzesła w zestawie. Dostrzegam również porcelanową wazę, którą dziadek Jerónima dał w prezencie Antoniecie Velardes, właścicielce sklepu. 
  Uśmiecham się, że trafiłam do celu! Otwieram drzwi, a mały dzwoneczek zawieszony nad drzwiami zadźwięczał, ogłaszając wejście klienta. Bardzo wyjątkowego klienta. 
  Antonieta unosi wzrok zza lady, odkładając długopis wraz z zeszytem na bok. 
- Dzień dobry. - mówi serdecznie. Nagle szeroko się uśmiecha, kiedy dostrzega we mnie nie klientkę lecz swoją znajomą. - Sporo czasu minęło.  
  Kiwam głową, uśmiechając się najszerzej jak potrafię. Antonieta jest trochę zaskoczona moim przybyciem.
- Miło cię znów widzieć. 
- Ciebie również, Isabello. 
- Zbyt dużo się tu nie zmieniło od mojej staniej wizyty. - powiedziałam, rozglądając się po sklepie.
- Sprzedaż nie idzie w tym roku tak jakbym tego chciała. - odpowiada miłym głosem, patrząc na mnie badawczo. - A co słychać u ciebie? 
  Opieram się o ladę ze spuszczoną głową. Nie chcę, aby widziała w tej chwili mój smutek. Myślę, że jeszcze nie wie o tragedii, która tak nagle nadeszła. Kochała Jerónima tak samo jak Aleksandra. Ba, był jej nawet bliższy; traktowała go jak swojego wnuka. 
  Więc jak mam powiedzieć jej o jego śmierci? 
- Antonieto... - zbieram w sobie siły, aby przezwyciężyć strach i ciężar tych okropnych słów. Podnoszę głowę i patrzę prosto w jej szare, zmęczone oczy. - Wiele się wydarzyło. 
  Brzmię jakbym zaraz miała się rozpłakać. Dla mnie oraz dla Antoniety to zbyt dużo, żeby to usłyszeć. Dwa słowa, ale jakże przecinające wielkim bólem serce. 
  Ciotka Aleksa marszczy czoło, czekając aż dokończę swoją wypowiedź. Jeszcze nie wie co się wydarzyło. Czeka w napięciu, nie wiadomo czy przygotowuje się na najgorsze czy rozumie powagę moich słów. 
- Jerónimo zginął w wypadku samochodowym. - wreszcie mówię to, czego już nigdy w życiu nie chcę powiedzieć. Straszne myśli kłębią się teraz w mojej głowie. Antonieta zareagowała w przypuszczalny sposób. Wybałuszyła oczy, przyłożyła dłoń do rozdartych niemym krzykiem ust oraz zatrzęsła nią potężna fala cierpienia. Widzę to w jej oczach, jak serce bardzo mocno krwawi. Po bladych, przykrytych smutkiem policzkach płynęły łzy. Nie mogła wydusić z siebie żadnych słów, nawet pocieszających. Były one już zbędne. 
  Odporna na te słowa już z rok, uczucia nie zawładnęły mną po raz kolejny. Nie uroniłam żadnej łzy, podczas gdy Antonieta zamknęła sklep i płakała do wieczora. 
  Siedząc otulone w kocu i popijając ciepłą herbatę, wspominałyśmy Jerónima. Niespodziewanie przerwał nam telefon od Jane. Odebrałam od razu, ponieważ uznałam, że chce ode mnie czegoś ważnego. Zresztą nie mogłabym ją znowu zlekceważyć.
- Gdzie jesteś? - krzyczy przez telefon. Nie takiego tonu się spodziewałam.
- U Antoniety. - opowiadam beztrosko. Jane wzdycha i z pewnością wiem, że kręci głową, nawet kiedy tego nie widzę. 
- Pamiętasz, że mamy posprzątać salę po przyjęciu? - znów podnosi głos. Na śmierć o tym zapomniałam! 
- Czemu krzyczysz? - pytam się, żeby ukryć ten fakt. 
- Bo strasznie tu głośno i nie wiem, czy mnie dobrze słyszysz. 
- Rozumiem. Postaram się zaraz tam być. - mówię przekonująco, bo zamierzam całkowicie odpuścić sobie sprzątanie po przyjęciu zaręczynowym mojej kuzynki, z którą dzisiaj rano się pokłóciłam. 
  Jane rozłącza się pierwsza. W pokoju zapanowała dziwna, wręcz niezręczna cisza. 
- Nie będę cię zatrzymywać. - odzywa się po chwili Antonieta. - Dam sobie radę. - zapewnia mnie, że nie będzie już płakać oraz poradzi sobie z tą trudną sytuacją. 
  Wiem jednak, że będzie inaczej. Mimo to zostawiam ją samą w sklepie i wychodzę. Pośpiesznie idę w stronę uniwersytetu, aby pomóc Jane przy sprzątaniu, którego tak bardzo nie lubię. 
  W pewnym momencie zatrzymuje się, spoglądając na jedną z wystaw sklepowych. Na chwilę mój oddech zamiera, a wzrok wyostrza się. Wchodzę do środka, do antykwariatu. Wygląda trochę tak, jakbym zanurzała się w innym świecie, którego spowija magia i tajemnica. 
  Idę prosto, omijając duże regały wypchane po same brzegi książkami. Niektóre z nich są nowe, a cała reszta jest stara, jakby przeleżały tu całe wieki. To niesamowite miejsce wprawia nie jednego człowieka w zachwyt, oczywiście wampira także.
  Patrzę przed siebie, na wysokiego, przystojnego mężczyznę. Powoli odwraca się w moim kierunku i również zaskoczony patrzy na mnie. Jego blond włosy lekko kręcą się, opadając zmęczone na czoło. Wygląda tak przystojnie, że żadna kobieta nie mogłaby mu się oprzeć z wyjątkiem mnie. 

  Uśmiecham się mimo, iż jestem bardzo zdziwiona. Podchodzi do mnie, trzymając w ręku starą książkę. 
- Witam. - lekko podnosi kąciki ust, po czym zgrabnie i szybko kłania się jak hrabia. 
- Witam. - z trudem opanowuję śmiech. - Co tutaj robisz, Aleksandrze? - unoszę jedną brew, aby nadać mojej wypowiedzi ton zaciekawienia. Czuję, że nie widziałam go całe wieki. Od naszej ostatniej rozmowy minął zaledwie rok.
- Kupuję książki. - odrzekł, wymachując przed twarzą książką, którą trzyma. Jest ona w niebieskiej, twardej oprawie, a za tytuł ma narysowane trzy trójkąty, które nachodzą na siebie pod różnym kątem. - Nie wiedziałem, że przyjechałaś. 
- Zmusiła mnie do tego sytuacja. - odpowiedziałam szybko, wchodząc bez zastanowienia w jeden z tuneli regałów. Aleks podąża za mną, nie spuszczając ze mnie badawczego wzroku. 
- Coś się stało?
- Oczywiście. Przez cały rok byłam pogrążona w żałobie. 
  Aleks złapał mnie za rękę i mocno odwrócił tak, abym mogła na niego spojrzeć. Widzę w jego oczach lęk, który miesza się z poczuciem winy, jednak szybko to uczucie znika. 
- Coś się stało Jane? - jestem przekonana, że właśnie teraz wyobraża sobie najgorsze scenariusze.
  Kręcę głową. Wiadomość o śmierci Jerónima na pewno przyjmie inaczej niż jego ciotka. 
- Jerónimo miał wypadek. 
  Wystarczyło powiedzieć tylko te trzy słowa, aby wszystko zrozumiał. Teraz jego twarz wyraża ból i współczucie. Zupełnie inaczej niż kilka sekund temu. W tym momencie, kiedy skończyłam mówić, czas jakby się zatrzymał. Serce przestało bić na jedną małą chwilę.
- Tak mi przykro. - mówi, lecz nie wie jak mnie pocieszyć. 
- Już się uporałam z tymi uczuciami, które towarzyszą tej pustce. - pokiwałam głową, żeby mi uwierzył. Odczuwam jednak, że nie tak łatwo go przekonać. Próbuję więc inaczej - Chcę zapomnieć o przeszłości i ułożyć sobie życie na nowo.
- Nie musisz się zmuszać. - patrzy mi prosto w oczy. Znów widzę falę bólu, który powoli zaczyna przebijać pęcherze smutku. Załatane rany chyba znów się otwierają, bo dłużej nie mogę już spoglądać mu w oczy. Wyrywam rękę, odwracam się na piecie i udaję, że szukam jakiejś książki. 
- To jest moja decyzja, nie Jane.  
- Rozumiem, ale mimo to...- przerywam mu długim syknięciem. Nie chcę, żeby kończył tego zdania, bo nie chcę usłyszeć tych słów, które mogą doprowadzić mnie do płaczu. 
- Myślisz, że to będzie dobre? - wyjmuję gruby tom starej książki. Okładka jest brązowa ze złotymi kropkami ułożonymi w kształcie przewróconej ósemki. 
  Marszczy czoło, jak gdyby nie spodziewał się zmiany tematu. Niezauważalnie przewracam oczami.
- Isabello... - mówi cichym, tęskniącym głosem. Nawet do końca nie wiem jakim tonem wypowiedział moje imię, bo nie mogę niczego rozszyfrować z jego wyrazu twarzy. Troska? A może to przemęczenie? 
- W każdym razie nie musisz się martwić. Wystarczy, że Jane odgrywa rolę niańki. - rzucam na pożegnanie. Podchodzę do sprzedawczyni, płacę za książkę i wychodzę z antykwariatu. 
  Łapczywie nabieram tlenu do płuc, jakby zaraz miało zabraknąć go w powietrzu. Zacisnęłam prawą dłoń na piersiach. Wszystkie wspomnienia przykryte niewyraźnym białym całunem słońca związane z Jerónimem przefrunęły mi w głowie tak szybko, aż zakręciło mi się w głowie. 
  Po raz pierwszy od przyjazdu do Londynu poczułam pustkę. Pustkę, która powoli zamieniała mnie w potwora.

16 marca 2014

Odwrót

 Kiedy miałam zamknięte oczy, wydawało mi się, że do płonącego pokoju, w którym opadam już z sił, wchodzi Jane. Jest cała i zdrowa, a płomienie jej nie tknęły. Poczułam się w tedy dziwnie spokojna. To coś, jakby ona była ważniejsza ode mnie. To coś, czego jeszcze do końca nie rozumiem. 
   Uczucie wbijanych igieł powoli znikało. Ciężkie powieki nie chciały się unieść, bo nadal zbierałam w sobie siły. Delikatne kroki powoli zaczęły burzyć sen. Kiedy Jane odsłoniła okno, promienie padające wprost na mnie prawie wybudziły mnie z drzemki, jednak nie chciałam dać jej za wygraną. Wydałam z siebie głośny pomruk i przekręciłam się na drugą stronę tak, aby słońce nie raziło mnie w twarz. 
- Wstawaj śpiochu. - zachichotała Jane. Usiadła na brzegu łóżka, gładząc dłonią pościel. Znów mruknęłam coś pod nosem. Przeciągnęłam się i bardziej naciągnęłam na siebie pościel. Jane zmarszczyła brwi, uśmiechając się. - No co jest? Aż tak bardzo nie chce ci się wstać? 
  Pochyliła się nade mną tak, aż czułam na czole jej wydech. Chciałam zrobić jej psikusa, dlatego przekręciłam się w drugą stronę, wyciągnęłam ku niej ręce i lekko popchnęłam do tyłu. Roześmiała się, upadając na pościel plecami. 
- Hej! - krzyknęła, kiedy się podnosiła. Pokręciła głową z uznaniem i zaczęła ściągać ze mnie pościel. W ostatniej chwili złapałam za drugi koniec i pociągnęłam w swoją stronę, a Jane poleciała na mnie. 
- Ałł! - powiedziałam gniewnie, gdy we mnie uderzyła. - Ile ty ważysz? 
  Otworzyłam oczy, śmiejąc się. 
  Wszystko nabierało barw tęczy. W tym momencie moja kuzynka promieniała. Byłyśmy szczęśliwe. Nic więcej oprócz śmiechu nam nie brakowało. Zdałam sobie sprawę, że ta chwila jest wyjątkowa. Od śmierci mojego narzeczonego bardzo się zmieniłam. Również sprawy z Zachariasem zaszły za daleko. Obietnicę, którą złożyłam Jerónimowi, przestała już mnie dawno zobowiązywać. Tak jak w tamtej chwili, tak jak i w tej wszystko się zmieniło. 
  Spuściłam wzrok, a uśmiech powoli znikał mi z twarzy. Radość, która całkiem niedawno wypełniała moją duszę, przestawała istnieć. Wkrótce zupełnie znikła. Znów zostało serce, przepełnione ogromnym bólem po Jego stracie. 
  Jane szybko zauważyła zmianę mojego nastroju. Wstała, nie pytając o nic. 
- Wstawaj na śniadanie. - powiedziała sucho i wyszła z pokoju. 
  Zupełnie nieświadoma wczorajszego dnia, poszłam do łazienki ogarnąć włosy, umyć zęby i ubrać się w niebieską bluzkę, jeansy oraz założyć czarne baletki. Zmrużyłam oczy przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Jak dotarłam tutaj wczoraj? Co wydarzyło się po tym, jak mężczyzna zaatakował mnie? Nie mogłam sobie nic przypomnieć. Zdezorientowana, wyszłam z łazienki. Spytam się o to Willa przy najbliższej okazji.
  Już idąc po schodach czułam tą dziwną atmosferę, zawieszoną od momentu,w którym przestałam się śmiać. Kuzynka nie zwracała na mnie uwagi, krzątając się po kuchni i stawiając na stole warzywa. Usiadłam na przeciwko niej i zaczęłam smarować kanapki. Chciałam zmylić pozory, zresztą jak zawsze. Bo przecież wampiry nie muszą jeść kanapek ani pić herbaty. Wszystko czego potrzebują to jedynie ludzkiej krwi. Ale żeby nie wzbudzać w nich jakichkolwiek podejrzeń, robię to co zwykle robią ludzie, czyli jem śniadanie.
- Coś się stało? - w moim głosie czaiła się dobrze wyczuwalna niepewność. 
- Nie. - usłyszałam cichy pomruk. 
- Gdzie jest Will?
  Dom, w którym mieszkamy, należy do Williama. Zgodził się abym przenocowała tutaj parę nocek. Jednak postawił mi pewien warunek: muszę do końca tygodnia znaleźć pracę i jakieś mieszkanie. Ów warunek wydaje mi się trudny do zrealizowania, ale podjęłam się wyzwania i myślę, że powinnam chociaż spróbować. 
  Kuchnia, tak jak wszystkie pomieszczenia, jest skromnie umeblowana. Mieszkanie jest małe, jednakże mogą zmieścić się trzy osoby. W pokoju gościnnym śpię ja, a Jane pewnie sypia z Willem. Zresztą nie trudno to zgadnąć, bo ten dom nie ma zbyt dużo pokoi. 
  Apartament jest usytuowany na obrzeżach Londynu. Dzięki temu nie docierają do nas hałasy ani zanieczyszczenia. Jedynym przeciwnym argumentem aby tutaj mieszkać jest to, że do miasta czy jakiegokolwiek sklepu jest daleko. 
- Wyszedł pobiegać. Wróci za jakieś dziesięć minut. - w końcu usiadła, przyglądając mi się jak kroję ogórka. Przez chwilę straciłam nadzieję, że nie będę miała okazji dowiedzieć się co zaszło wczorajszej nocy. Ale gdy kuzynka powiedziała, że niedługo wróci, z pewnością go o to zapytam, nabierając przy tym większej ochoty na żarty.
- Nie spodziewałam się tego po nim. Skoro chce poprawić swoją kondycję to musi biegać więcej niż dziesięć minut. - rzekłam sarkastycznie. Kuzynka zmarszczyła brwi. 
- Dla twojej niewiedzy, Will wstał dwie godziny  przed tobą. - spiorunowała mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się czy mam już się jej bać czy jeszcze nie. 
- Rozumiem. 
  Nalałam do szklanki gorącej herbaty. 
- Mamy dzisiaj sporo roboty, więc trochę się pośpiesz z jedzeniem. Musimy zrobić zakupy i posprzątać na uczelni. - wzięłam kęs kanapki, kiedy ten wzrok kuzynki, który sprawiał, że na moim ciele pojawiły się ciarki, znikł. 
  Wydaje mi się, że wróciła do dawnej siebie, a ta dziwna atmosfera powoli znika. 
- Dobrze. - powiedziałam, wypluwając okruszki na stół. 
  Patrząc na Jane wydawało mi się, że lekko uniosła kąciki ust. Chciałabym aby zawsze była uśmiechnięta i już nigdy nie przejmowała się moimi problemami. Jednak jest inaczej. Od nieszczęśliwego wypadku mojego narzeczonego, zmieniła się. Jest bardziej opiekuńcza w stosunku do mnie oraz bardziej okazuje swoją miłość do Willa. Czasami wkurza mnie to, bo przypomina mi o Jerónimie. 
  W tym czasie do domu wchodzi zgrzany Will. Pospiesznie zdejmuje buty w przedsionku i wchodzi do kuchni. Twarz ma całą czerwoną. Raz za razem pociąga nosem, od razu mnie denerwując. Smarka w chusteczkę, po czym wchodzi do łazienki, aby obmyć twarz. Później wita się ze mną tylko skinieniem głowy, ledwo zauważalnym. Z Jane wymienia zalotne spojrzenie. Później dochodzi do niej, obejmuje ją i czule przytula. Mam ochotę natychmiast z stąd wyjść, ale nie robię tego, lecz biorę kolejny duży kęs kanapki. 
  Spuszczam wzrok, kiedy William najpierw całuje kuzynkę w policzek, a potem w usta. Od jego namiętności aż zaczyna mnie mdlić. Odkładam kanapkę. Wypijam herbatę do końca, czując jak jedzenie podchodzi mi do gardła.
  Nie wytrzymuję tej atmosfery, którą stworzył Will. Widząc ich razem całujących się, zbiera mi się na wymioty.
- Czy wy musicie być tacy? - krzyczę, bo nie mogę już wytrzymać tego napięcia. 
  Wstaję ze wściekłością i biegnę do łazienki. Nie czułam się najlepiej, ale po tym co zobaczyłam, jak można czuć się dobrze? Czy muszą przypominać mi o starych dziejach? 
  Kiedy myję ręce, Jane stoi w progu z założonymi rękoma. 
- Wszystko w porządku? - pyta jak gdyby nigdy nic się nie stało. 
  Powoli mam dość jej zachowania. Udaje, że wszystko co robi jest właściwe. Ona nie wie, że swoim zachowaniem wszystko mi przypomina. Jestem jednocześnie zła i sfrustrowana.
- Nie. - szybko odpowiadam. Jednak jeszcze raz rozważam całą sytuację na nowo i dochodzę do wniosku, że będzie lepiej jak powiem prawdę.
  Kiwa głową. 
- Chcesz żebym zapomniała o tym co się wydarzyło, jednak za każdym razem kiedy was widzę całujących się, przypominają mi się dawne czasy. 
  Wzdycha. 
- Jane... - robię pałzę, aby podkreślić wagę sytuacji. Na jej twarzy maluje się współczucie oraz troska. Po chwili poważnieje. - Nie ważne co będę robić, ja nigdy o nim nie zapomnę. On... - myśli plączą mi się w głowie, przybierając kryształ niesfornej piłki, z której nie mogę niczego odczytać. Do oczu napływają mi łzy. Już dłużej nie będę wstanie udawać, że wszystko jest w porządku. - On był całym moim szczęściem. 
  Wybucham płaczem. 
  Kuzynka przytula mnie mocno, abym wiedziała, że jest ze mną w tak trudnych sytuacjach jak ta. Żebym wiedziała, że takie chwile miną, a po nich pojawią się nowe, w których wychodzi słońce. 
- Przepraszam. - szepcze mi do ucha. - Przepraszam, że sprawiam ci taki ból. 
  Delikatnie odpycham ją, aby spojrzeć jej w oczy. Nie wierzę w to co mówi. 
  Kręcę głową, aby zaprzeczyć jej słowom. Oczy mam czerwone, a po policzkach ciągle płyną łzy. 
- Nie mów tak. - mówię po krótkiej chwili ciszy. - Ty również jesteś dla mnie ważną osobą. 
- Jeśli tak uważasz, to  powinnaś przynajmniej spróbować stawić czoło wspomnieniom. Nie uważasz, że kiedyś i tak będziesz musiała być sama? Bez niego? 
  Jestem zdruzgotana tym, co właśnie Jane mi powiedziała. Nawet patrząc jej w oczy, widzę, że nie zamierza być dla mnie wystarczająco dobra. Przechodzę teraz trudny okres w życiu, a ona nie zamierza okazać mi choćby trochę współczucia i wsparcia. Coś niewyobrażalnego, a jednak!
- A gdyby to Will miał wypadek? - nie chciałam tego mówić. Ale jestem ciekawa jakby postawiła się w mojej sytuacji. Czy też byłaby taka jak mi powiedziała czy właśnie ryczałaby tak żałośnie jak ja teraz? 
  Zamarła z wrażenia. Nie musiała nic mówić, abym odgadła to jak się poczuła. Trafiłam w samo sedno! W jej słaby punkt!
  Wyszłam z łazienki, ocierając dłońmi łzy. Pobiegłam schodami na górę po torebkę. Kiedy schodziłam, Jane czekała na mnie. 
- Porozmawiajmy. - przybrała smutną minę. Nie chciałam z nią już dyskutować na temat, który rozdrapuje moje rany. Zwróciłam się do Willa, aby zapytać go przed wyjściem o wczorajszą noc.
- Jak wróciłam do domu?

- Nie wiem. - odparł, zajęty przygotowanie sobie śniadania. - Jak wróciłem z przyjęcia byłaś już w swoim łóżku.
  Odpowiedź była dla mnie dziwna. Co się stało tej nocy? Nadal nie mogłam sobie przypomnieć tego urywku z pamięci, ale wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Będąc zła na kuzynkę i ciągle zastanawiając się nad powrotem do domu, wyszłam trzaskając drzwiami. Później zadzwonił telefon. Od razu wiem kto próbuje się ze mną połączyć. 

  Nie odbieram. 
  Dzwonienie staje się natarczywie, przez co jestem jeszcze bardziej wkurzona.
- Halo! - krzyczę przez słuchawkę myśląc, że to Jane. 
- Cześć, słoneczko. - w odpowiedzi słyszę męski głos. Przecież to było pewne jak słońce, że osoba, która dzwoni to Zacharias! Klepię się w czoło drugą ręką. Ale jestem głupia! - mówię w myślach. 
- Po co dzwonisz? 
- Żeby usłyszeć jakie są postępy. 
  Przez własne problemy zapomniałam o przysłudze dla Zachariasa. 
- Jeśli o to chodzi... - próbuję zebrać w sobie siłę i powiedzieć mu prawdę. Wiem że to nie będzie łatwe, bo znam jego wybuchowy charakter, ale przynajmniej powinnam jakoś mu to przekazać. 
- Coś się stało? 
  Wzdrygam się. Sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Teraz nie wiem już jak zacząć. 
- Tak. - mówię prosto z mostu, bo inaczej nie jestem w stanie ubrać słów. 
- Coś poważnego? Zrobiłaś to o co cię prosiłem? 
- No... nie do końca. 
- Co?! 
- Nie miałam czasu na to. Przecież wiesz, że wieczorem było przyjęcie zaręczynowe Jane. 
- Oh... rozumiem. Mogłem po prostu sam to zrobić. - mówi tak jakby mówił do siebie. Czuję, że go zawiodłam, ale niby jak miałam to zrobić? Nawet nie wiem gdzie on mieszka. 
- Znajdę go dzisiaj. Mam z Jane sprzątać po przyjęciu, więc postaram się go znaleźć. 
  Zapewniam siebie w duchu, że nic złego tak na prawdę nie robię. To tylko przyjacielska przysługa, która wymaga zabicia kogoś, kto już dawno powinien umrzeć. 
  Staje się spokojna i opanowana. Zacharias wzdycha. Z tak daleka nie może nic zrobić, ale jeśli by przyjechał do Londynu... Nie chciałabym w to wnikać. 
- Dobrze. Nie długo zresztą przylecę do Londynu. - bardziej mówi oznajmującym tonem.
  Zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąc.  
- Dlaczego?
- Za bardzo się za tobą stęskniłem. 
  Mimo, że nie mam humoru to i tak się uśmiecham. Zacharias zawsze umie mnie pocieszyć, kiedy pokłócę się z Jane. Zdecydowanie umie wyczuć taki moment.
- Dziękuję. 
- Za co? - Zacharias pewnie jest zaskoczony tym co powiedziałam. 
- Za to, że potrafisz mnie rozweselić nawet przez telefon. 
  Śmieje się razem ze mną. Kończę rozmowę pierwsza. Idę przed siebie, do miasta, którego znam z opowieści Jerónima. 
  Byłam już kilka razy w Londynie, ale tylko na uczelni albo w Jego mieszkaniu. Tak czy inaczej wiem, że jest to piękne miasto. Na pewno czeka mnie tu wiele miłych jak i przykrych niespodzianek, którym z pewnością będę chciała stawić czoło!


Przepraszam Was, moi czytelnicy, że tak długo zwlekałam z dodaniem nowego postu. Głównie to było spowodowane tym, że nie miałam zbyt dużo czasu oraz weny. Mam nadzieję, że ten post, tak jak i inne, przypadnie Wam do gustu. Liczę na Waszą szczerą opinię. I zachęcam Was do komentowania. :)