Nikt nie zwrócił uwagi na rozmywającą się w powietrzu plamę. Nie chciało mi się tak długo iść, więc postanowiłam użyć swoich nadprzyrodzonych mocy. Przynajmniej pot nie oblewał mnie tak jak innych. Zatrzymałam się dopiero na moście. Wokół mnie na szczęście nie było nikogo. Głęboko westchnęłam jakbym chciała sobie świadomie przypisać ludzkie potrzeby. Spojrzałam na słodką Tamizę. Poczułam delikatny wiaterek otulający moją sylwetkę, lecz równie szybko uczucie to znikło. Jedynie włosy falowały, jak gdyby były pod wpływem nadprzyrodzonych sił.
Przypomniało mi się nagle, że nie daleko znajduje się sklep z antykami, który prowadzi ciocia Aleksandra. Aleksander Harris jest przyjacielem Jane. Znam go od bardzo dawna, dokładnie nie pamiętam już od kiedy.
Myślę, że będzie dobrze jak ich odwiedzę. Dawno ich nie widziałam, co sprawia, że jeszcze bardziej chcę ich zobaczyć.
Słońce świeci wysoko na niebie. Żar leje się nieubłaganie. Teraz i ja jestem już lekko spocona. Zdecydowanie jak na lato, ta pogoda jest niemiłosierna!
Przez kilkanaście dobrych minut błądzę po uliczkach Londynu szukając sklepu. Rozglądam się po zatłoczonych ulicach. Od wystawowych okien bije zbyt jasne światło, żebym mogła na nie patrzeć dłużej niż parę sekund. Dlatego postanawiam kupić okulary przeciwsłoneczne.
W duchu mam cichą nadzieję, że nie przeoczyłam sklepu, którego szukam. Nie znając dokładnie planu miasta, idę przed siebie, szukając czegoś, czego prawdopodobnie nigdy nie znajdę.
Wcześniej o Londynie trochę opowiadał mi Jerónimo oraz zwiedzałam je razem z Jane, ale wciąż się w nim gubię. Chociaż nie mówił mi wszystkiego o mieście, jak na ironię losu pamiętam wszystko co dotyczyło jego szkoły!
Wtem mała iskra nadziei zapaliła się w moim sercu. Znalazłam to czego szukam.
W oddali widzę sklep z antykami. Podbiegam i zaglądam przez wielkie okno do środka. Widzę dużo starych, nieużywanych już od dawna rzeczy, a także antyczny stół oraz krzesła w zestawie. Dostrzegam również porcelanową wazę, którą dziadek Jerónima dał w prezencie Antoniecie Velardes, właścicielce sklepu.
Uśmiecham się, że trafiłam do celu! Otwieram drzwi, a mały dzwoneczek zawieszony nad drzwiami zadźwięczał, ogłaszając wejście klienta. Bardzo wyjątkowego klienta.
Antonieta unosi wzrok zza lady, odkładając długopis wraz z zeszytem na bok.
- Dzień dobry. - mówi serdecznie. Nagle szeroko się uśmiecha, kiedy dostrzega we mnie nie klientkę lecz swoją znajomą. - Sporo czasu minęło.
Kiwam głową, uśmiechając się najszerzej jak potrafię. Antonieta jest trochę zaskoczona moim przybyciem.
- Miło cię znów widzieć.
- Ciebie również, Isabello.
- Zbyt dużo się tu nie zmieniło od mojej staniej wizyty. - powiedziałam, rozglądając się po sklepie.
- Sprzedaż nie idzie w tym roku tak jakbym tego chciała. - odpowiada miłym głosem, patrząc na mnie badawczo. - A co słychać u ciebie?
Opieram się o ladę ze spuszczoną głową. Nie chcę, aby widziała w tej chwili mój smutek. Myślę, że jeszcze nie wie o tragedii, która tak nagle nadeszła. Kochała Jerónima tak samo jak Aleksandra. Ba, był jej nawet bliższy; traktowała go jak swojego wnuka.
Więc jak mam powiedzieć jej o jego śmierci?
- Antonieto... - zbieram w sobie siły, aby przezwyciężyć strach i ciężar tych okropnych słów. Podnoszę głowę i patrzę prosto w jej szare, zmęczone oczy. - Wiele się wydarzyło.
Brzmię jakbym zaraz miała się rozpłakać. Dla mnie oraz dla Antoniety to zbyt dużo, żeby to usłyszeć. Dwa słowa, ale jakże przecinające wielkim bólem serce.
Ciotka Aleksa marszczy czoło, czekając aż dokończę swoją wypowiedź. Jeszcze nie wie co się wydarzyło. Czeka w napięciu, nie wiadomo czy przygotowuje się na najgorsze czy rozumie powagę moich słów.
- Jerónimo zginął w wypadku samochodowym. - wreszcie mówię to, czego już nigdy w życiu nie chcę powiedzieć. Straszne myśli kłębią się teraz w mojej głowie. Antonieta zareagowała w przypuszczalny sposób. Wybałuszyła oczy, przyłożyła dłoń do rozdartych niemym krzykiem ust oraz zatrzęsła nią potężna fala cierpienia. Widzę to w jej oczach, jak serce bardzo mocno krwawi. Po bladych, przykrytych smutkiem policzkach płynęły łzy. Nie mogła wydusić z siebie żadnych słów, nawet pocieszających. Były one już zbędne.
Odporna na te słowa już z rok, uczucia nie zawładnęły mną po raz kolejny. Nie uroniłam żadnej łzy, podczas gdy Antonieta zamknęła sklep i płakała do wieczora.
Siedząc otulone w kocu i popijając ciepłą herbatę, wspominałyśmy Jerónima. Niespodziewanie przerwał nam telefon od Jane. Odebrałam od razu, ponieważ uznałam, że chce ode mnie czegoś ważnego. Zresztą nie mogłabym ją znowu zlekceważyć.
- Gdzie jesteś? - krzyczy przez telefon. Nie takiego tonu się spodziewałam.
- U Antoniety. - opowiadam beztrosko. Jane wzdycha i z pewnością wiem, że kręci głową, nawet kiedy tego nie widzę.
- Pamiętasz, że mamy posprzątać salę po przyjęciu? - znów podnosi głos. Na śmierć o tym zapomniałam!
- Czemu krzyczysz? - pytam się, żeby ukryć ten fakt.
- Bo strasznie tu głośno i nie wiem, czy mnie dobrze słyszysz.
- Rozumiem. Postaram się zaraz tam być. - mówię przekonująco, bo zamierzam całkowicie odpuścić sobie sprzątanie po przyjęciu zaręczynowym mojej kuzynki, z którą dzisiaj rano się pokłóciłam.
Jane rozłącza się pierwsza. W pokoju zapanowała dziwna, wręcz niezręczna cisza.
- Nie będę cię zatrzymywać. - odzywa się po chwili Antonieta. - Dam sobie radę. - zapewnia mnie, że nie będzie już płakać oraz poradzi sobie z tą trudną sytuacją.
Wiem jednak, że będzie inaczej. Mimo to zostawiam ją samą w sklepie i wychodzę. Pośpiesznie idę w stronę uniwersytetu, aby pomóc Jane przy sprzątaniu, którego tak bardzo nie lubię.
W pewnym momencie zatrzymuje się, spoglądając na jedną z wystaw sklepowych. Na chwilę mój oddech zamiera, a wzrok wyostrza się. Wchodzę do środka, do antykwariatu. Wygląda trochę tak, jakbym zanurzała się w innym świecie, którego spowija magia i tajemnica.
Idę prosto, omijając duże regały wypchane po same brzegi książkami. Niektóre z nich są nowe, a cała reszta jest stara, jakby przeleżały tu całe wieki. To niesamowite miejsce wprawia nie jednego człowieka w zachwyt, oczywiście wampira także.
Patrzę przed siebie, na wysokiego, przystojnego mężczyznę. Powoli odwraca się w moim kierunku i również zaskoczony patrzy na mnie. Jego blond włosy lekko kręcą się, opadając zmęczone na czoło. Wygląda tak przystojnie, że żadna kobieta nie mogłaby mu się oprzeć z wyjątkiem mnie.
Uśmiecham się mimo, iż jestem bardzo zdziwiona. Podchodzi do mnie, trzymając w ręku starą książkę.
- Witam. - lekko podnosi kąciki ust, po czym zgrabnie i szybko kłania się jak hrabia.
- Witam. - z trudem opanowuję śmiech. - Co tutaj robisz, Aleksandrze? - unoszę jedną brew, aby nadać mojej wypowiedzi ton zaciekawienia. Czuję, że nie widziałam go całe wieki. Od naszej ostatniej rozmowy minął zaledwie rok.
- Kupuję książki. - odrzekł, wymachując przed twarzą książką, którą trzyma. Jest ona w niebieskiej, twardej oprawie, a za tytuł ma narysowane trzy trójkąty, które nachodzą na siebie pod różnym kątem. - Nie wiedziałem, że przyjechałaś.
- Zmusiła mnie do tego sytuacja. - odpowiedziałam szybko, wchodząc bez zastanowienia w jeden z tuneli regałów. Aleks podąża za mną, nie spuszczając ze mnie badawczego wzroku.
- Coś się stało?
- Oczywiście. Przez cały rok byłam pogrążona w żałobie.
Aleks złapał mnie za rękę i mocno odwrócił tak, abym mogła na niego spojrzeć. Widzę w jego oczach lęk, który miesza się z poczuciem winy, jednak szybko to uczucie znika.
- Coś się stało Jane? - jestem przekonana, że właśnie teraz wyobraża sobie najgorsze scenariusze.
Kręcę głową. Wiadomość o śmierci Jerónima na pewno przyjmie inaczej niż jego ciotka.
- Jerónimo miał wypadek.
Wystarczyło powiedzieć tylko te trzy słowa, aby wszystko zrozumiał. Teraz jego twarz wyraża ból i współczucie. Zupełnie inaczej niż kilka sekund temu. W tym momencie, kiedy skończyłam mówić, czas jakby się zatrzymał. Serce przestało bić na jedną małą chwilę.
- Tak mi przykro. - mówi, lecz nie wie jak mnie pocieszyć.
- Już się uporałam z tymi uczuciami, które towarzyszą tej pustce. - pokiwałam głową, żeby mi uwierzył. Odczuwam jednak, że nie tak łatwo go przekonać. Próbuję więc inaczej - Chcę zapomnieć o przeszłości i ułożyć sobie życie na nowo.
- Nie musisz się zmuszać. - patrzy mi prosto w oczy. Znów widzę falę bólu, który powoli zaczyna przebijać pęcherze smutku. Załatane rany chyba znów się otwierają, bo dłużej nie mogę już spoglądać mu w oczy. Wyrywam rękę, odwracam się na piecie i udaję, że szukam jakiejś książki.
- To jest moja decyzja, nie Jane.
- Rozumiem, ale mimo to...- przerywam mu długim syknięciem. Nie chcę, żeby kończył tego zdania, bo nie chcę usłyszeć tych słów, które mogą doprowadzić mnie do płaczu.
- Myślisz, że to będzie dobre? - wyjmuję gruby tom starej książki. Okładka jest brązowa ze złotymi kropkami ułożonymi w kształcie przewróconej ósemki.
Marszczy czoło, jak gdyby nie spodziewał się zmiany tematu. Niezauważalnie przewracam oczami.
- Isabello... - mówi cichym, tęskniącym głosem. Nawet do końca nie wiem jakim tonem wypowiedział moje imię, bo nie mogę niczego rozszyfrować z jego wyrazu twarzy. Troska? A może to przemęczenie?
- W każdym razie nie musisz się martwić. Wystarczy, że Jane odgrywa rolę niańki. - rzucam na pożegnanie. Podchodzę do sprzedawczyni, płacę za książkę i wychodzę z antykwariatu.
Łapczywie nabieram tlenu do płuc, jakby zaraz miało zabraknąć go w powietrzu. Zacisnęłam prawą dłoń na piersiach. Wszystkie wspomnienia przykryte niewyraźnym białym całunem słońca związane z Jerónimem przefrunęły mi w głowie tak szybko, aż zakręciło mi się w głowie.
Po raz pierwszy od przyjazdu do Londynu poczułam pustkę. Pustkę, która powoli zamieniała mnie w potwora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli wchodzisz, czytasz, zostaw po sobie ślad w formie komentarza. Dla ciebie jest to chwila, a dla mnie cenna rada i motywacja, aby pisać dalej! :)