Brama posiadłości, którą zamierzam kupić, jest duża, ale wyjątkowa. Unosząc głowę do góry, po drugiej stronie szyby z samochodu Willa, odnoszę wrażenie, że mierzy dwa metry wysokości. Wsparta na żelaznych zawiasach, wrytych w grube kamienne filary, wyglądała potężnie i zarazem przerażająco. Wyrzeźbione z metalowych prętów zawijasy tworzyły skomplikowaną sieć jakiegoś wzoru, który przypominał łodygi roślin. Gdzie nie gdzie dostrzegałam pąki kwiatów, które doskonale dodawały i uroku i niesamowitości tej zawiłej metalowej konstrukcji.
Liście krzewów poruszały się we wszystkie strony pod wpływem silnego wiatru, który zerwał się tuż po tym, jak wszyscy wsiedliśmy do samochodu chroniąc się przed silnym deszczem. W cale nie trzeba być wampirem, aby usłyszeć mocnego walenia deszczu o maskę samochodu wraz ze świstem wiatru, który wywoływał pod nami. Nie wiedziałam dokładnie skąd jest ten świst, ale miałam pewność, że w środku samochodu Howarda nic nam nie grozi. Kupiony jeszcze przed zaręczynami Willa, czerwony Land Rover był wykonany solidnie przez producenta samochodów, podobnie jak brama wykonana z metalu zawierająca najmniejsze choćby szczegóły. Ktoś kto projektował tą bramę musiał być albo geniuszem albo powołany do swojej pracy.
- Klątwa chyba się zaczyna. - zażartował Jonathan, lecz nikt oprócz niego nie zaśmiał się. Sytuacja za oknem auta zrobiła się zbyt poważna do żartowania z klątwy czy głupiej legendy.
- Będziemy dalej zwiedzać posiadłość? - zapytam przejęta deszczem i silnym wiatrem. A co jeśli przyjechaliśmy tu daremnie i z powodu kiepskiej pogody, będziemy musieli przesunąć zwiedzanie na następny dzień?
- Wszystko zależy od tego czy przestanie padać czy nie. - odparł William. Również patrzył z niepokojem w niebo, tak samo jak Jane.
Chciałam jak najszybciej obejrzeć dużą posiadłość i przestać być na utrzymaniu narzeczonego kuzynki. Dosyć, że bardzo mi się tutaj spodobało, przez ten urokliwy i niepowtarzalny klimat, to powinnam zapoznać się z mieszkaniem, na które tak bardzo czekałam. Nie widzę żadnych przeciwwskazań do mieszkania poza Londynem. Czułabym się tutaj swobodnie. Posiadłość od lasu dzielił tylko szeroki mur. Z samochodu wszystko wyglądało tajemnicze, jakby nikt od dawna tu nie mieszkał. Głupie legendy, których boją się ludzie, zbywam jednym, szybkim ruchem ręki. Nie istnieje coś takiego jak klątwa. Przynajmniej nie spotkałam się z niczym takim. Dlatego jestem teraz spokojna i z niecierpliwością czekam, aż deszcz przestanie padać, a wiatr tak bardzo wiać.
Przymknęłam na moment oczy. Wyobraziłam sobie posiadłość we mgle, która nie ograniczała zbytnio widoczności. Po otworzeniu oczu deszcz i wiatr ustał jakby z rozkazu czarodziejskiej różdżki. Jednak nadal było szaro i strasznie smutno.
- To nie możliwe. - jęknęła Jane, dziwiąc się tak szybkiej zmianie pogody. "Czy to jakieś leśne duchy czy klątwa powstrzymała deszcz?" - usłyszałam głos kuzynki. Wzdrygnęłam się, gdy uświadomiłam sobie, że nie wypowiedziała tego na głos. Czasami moje zdolności np. czytanie w myślach zaskakiwały mnie samą. Nie potrafiłam jeszcze tak do końca panować nad swoimi nowymi umiejętnościami, ponieważ nie wszystko jeszcze wiem co potrafią wampiry. Zacharias nie chętnie mi mówił jakie wampiry posiadają zdolności. Mimo iż jestem wampirem już ponad trzy lata, moja natura nocnego potwora czasami ujawnia się bardziej, a czasami w ogóle. Przystosowanie do tego otoczenia zajmie mi więc więcej czasu niż w Madrycie. Ale mam szczerą nadzieję, że odnajdę siebie w tym świecie, nawet jako wampir.
- Może nas pan oprowadzić po posiadłości? - powiedziałam, wpatrując się w niezwykły wzór bramy. Byłam zachwycona, że mogłam zmienić stan pogody, chociaż jeszcze tak dokładnie nie wiem jak to się stało.
- Nadal chce pani myśleć o kupnie tego domu? - zapytał zdziwiony Jonathan. Siedział z tyłu, za mną, a obok niego Jane.
- Oczywiście! - odparłam zbyt ochoczo i radośnie, aby Irving, a teraz wszyscy trzej, przestali być tak zaskoczeni. - No... ładnie tutaj. - zaczęłam. Muszę teraz się usprawiedliwić, żeby przestali patrzeć na mnie jak na wariatkę. To że uważają tą posiadłość za nawiedzoną, wcale nie znaczy, że taka jest. - Będę miała tu ciszę i spokój.
- Nie sądzę, żebyś cieszyła się spokojem w takim przerażającym miejscu. - powiedziała Jane z nutą troski.
- Nie przesadzaj. - machnęłam ręką w celu zbycia jej słów ze swoich myśli. Po czym jeszcze raz spojrzałam na Jonathana, który nadal miał zdziwioną minę i wyszłam z samochodu. On również wyszedł z auta, lecz po dłuższym czasie.
- Nie przeszkadza pani, że dom jest zaniedbany?
- Nie. Wystarczy wynająć kogoś, aby posprzątał cały ten bałagan.
Odwracając się do Jonathana, zauważyłam, że William dyskutował o czymś z Jane. Nie chcąc być wścibska podsłuchując ich, zwróciłam się do Irvinga.
- W czasie oprowadzania mnie po posiadłości, może pan opowiedzieć mi coś nie coś na temat mieszkania?
W oczach agenta nieruchomości zauważyłam nie tylko ciemny kolor, ale także błysk niepewności. Co jak co, ale coś nie pasowało mi w tym całym Jonathanie Irvingu. Był za bardzo skryty i nie odzywał się zbytnio, jakby chciał, abym nie kupiła tego mieszkania.
Spostrzegł że długo przyglądam mu się, więc lekko podskoczył.
- Tak. - powiedział z większą pewnością, jakby domyślał się o czym myślę. - Posiadłość jest bardzo duża, liczy sobie piętnaście hektarów. Gdy wejdziemy za bramę, od lasu będą dzielić nas tylko grube mury. Wcześniej brama otwierała się sama, przez pewien zainstalowany mechanizm. Dawny mieszkaniec był mechanikiem. Uwielbiał bawić się elektroniką. To była zarazem jego pasja i przekleństwo. - opowiadał z ciekawością, pokazując swojego prawdziwego siebie. Jego głos przybrał odważny ton, jakby przypomniał sobie, że jest agentem nieruchomości i musi nakłonić mnie do kupna domu. Słuchałam go uważnie, starając jak najbardziej się mu przyjrzeć i dowiedzieć, dlaczego wzbudza we mnie takie dziwne uczucie.
Wyciągnął pęk kluczy z kieszeni i otworzył bramę. Wcześniej jak przyglądałam się jej nie zauważyłam sekretnego zamka. No cóż, posiadłość robiła na mnie coraz większe wrażenie i coraz bardziej podobała mi się.Szczególnie jej tajemniczość jest numerem jeden na mojej liście plusów.
- Mam nadzieje, że nie zanudzę panią takimi opowieściami. - powiedział, trochę zmieszany. Otworzył lewe skrzydło bramy tak, abyśmy wślizgnęli się do środka. Zerknęłam na kuzynkę, ale widząc jak żwawo rozmawia z Willem stwierdziłam, że nie będę im przeszkadzać. Dom mogę obejrzeć sama, najwyżej pokażę im na domówce.
- Oczywiście, że nie. Uwielbiam takie historie. - odrzekłam, aby zrobić na złość Jonathanie. Skoro już zaczął opowiadać o tym skrytym miejscu, powinnam go uważnie słuchać, żeby później nastraszyć kuzynkę i ponaśmiewać się z jej strachu. - Może pan kontynuować. Jestem ciekawa co stało się z tym elektronikiem.
- Umarł, ponieważ eksperymentował. - odpowiedział bez żadnego wahania. Nie było w nim też krzty współczucia. - Mówiłem już wcześniej, elektronika była jego pasją i zarazem przekleństwem.
Gestem zachęcił abym poszła pierwsza, wzdłuż wytyczonej ścieżki. Po obu stronach nadal ciągnęły się wysokie krzewy, jednak te sięgały mi do pasa. W powietrzu czułam jeszcze zapach deszczu, a wiatr, już nie tak silny jak wcześniej, delikatnie smagał moje włosy, unosząc je lekko do góry.
- Interesował się ktoś wcześniej tym domem? - zadałam pytanie z czystej ciekawości.
- Nie. Wszyscy wierzą w klątwy, zabobony i legendy. - zaśmiał się kpiąco, wyśmiewając tych wszystkich ludzi. Całkiem niedawno to on bał się jednego z zabobonów, a teraz udaje odważnego. Chyba myśli, że namówienie mnie na kupno posiadłości to sprawa życia lub śmierci.
- Są aż tak straszne?
- Jedne mówią, że krążą tu duchy, a inne, że jeśli przejdziesz przez bramę może spotkać cię pasmo nieszczęść.
Czułam na sobie jego brązowe oczy, jednak bałam się odwrócić. A co jeśli się odwrócę i zobaczę krwiożerczą bestię, która ma mocno wybałuszone czerwone oczy, ostre kły i chce mnie zjeść? Nie, otrząsnęłam się z tych myśli. Moja wyobraźnia jest zbyt wybujała, coś takiego nie może mieć miejsca. Jest jeszcze jasno, słabe słońce przebija się przez korony drzew, rzucając długie, zabawne cienie na ziemię.
- Chce pani obejrzeć dom, czy mam pokazać najpierw ogród? - nagle usłyszałam głos Jonathana, całkowicie pozbawiony emocji.
- Obejrzyjmy dom. - odparłam.
- Słusznie. Ogród widać z drugiego piętra. Może więc się pani rozkoszować tym widokiem w środku.
- Och... - wydałam z siebie długie i znudzone westchnięcie, kiedy usłyszałam, że zwraca się do mnie per pani. - Po prostu Isabella. Możemy przejść na T-y?
Uśmiechnął się. Wydawało mi się, że bawi go ta cała sytuacja. Lecz mimo to skinął głową, co oznaczało zgodę. Sama nie wiem co mnie skusiło, aby coś takiego zaproponować, ale pomyślałam, że lepiej tak mówić. W końcu jest przyjacielem Williama. A swoją drogą, ciekawe co teraz robi Jane...
- Dom jest urządzony w stylu renesansowym. - przerwał moje rozmyślania. W końcu doszliśmy do wielkiego pałacu, tak bym to ujęła. Ponieważ dom był strasznie wielki, a altana, również ogromna, miała kilkanaście kolumn obrośniętych wyschniętym bluszczem. Przed schodami, po mojej lewej stronie, stała biała, lecz już nieco pożółkła ławka. Prawdopodobnie wykonana z białego kamienia. Liczne wyryte w niej dekoracje dodawały jej uroku. - To jest właśnie pałac Guidiego. - wskazał ręką dom.
- Wow. Robi wrażenie. - rzekłam bez namysłu, nie zdając sobie sprawy, że powiedziałam to na głos.
- Mimo iż jest zaniedbany, to wzbudza u ludzi piękno architektury i tajemniczość. Guide Larson, o którym już opowiadałem, zatrudnił najwybitniejszych projektantów i wzniósł bardzo piękną willę. Myślę że bardziej chciał się popisać pieniędzmi niż mądrością, ale to właśnie jemu zawdzięczamy urok tego miejsca.
Miał na myśli pałac, który tak nie wiele ludzi ma sposobność podziwiać przez głupie legendy. Sama budowla wzbudza we mnie gęsią skórkę i zachwyt, przy którym moje serce budzi się do życia, szaleńczo próbując uwolnić się z klatki piersiowej. Przytknęłam dłonie do piersi, otwierając usta.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Dosyć że pałac jest usytuowany z dala od miejskiego gwaru, otoczony lasem, to tak wspaniale zbudowany. Teraz nie tylko chciałam kupić tą willę, ale i jak najszybciej rozpocząć sprzątanie oraz przeprowadzkę.
- Wejdźmy do środka, może przekonasz się, że to cudowne miejsce.- zabrzmiało to tak, jakbym wciąż miała wątpliwości co do kupna mieszkania. Nie spojrzał na mnie, tylko ruszył po brudnych schodach z białego marmuru. Koło poręczy w kształcie dziwnych zawijasów, podobnych do tych, z których była brama, było najwięcej suchych liści. Delikatny wiatr poruszał nimi jakby były to jego marionetki.
- Proszę ostrożnie wchodzić, schody są śliskie po deszczu. - ostrzegł Jonathan, stojąc przy drzwiach i patrzył jak niezgrabnie stawiam kroki na mokrej powierzchni marmuru. Kiedy dołączyłam do niego, złapał za grubą, mosiężną klamkę i z całej siły pchnął drewniane drzwi. W środku było ciemno, jedynie snopy słabego światła przedzierały się do środka domu. - W lewo rozciąga się się duża altana, otoczona przez drzewa, kwiaty i bluszcz. Na prawo jest salon. - wskazał ruchem ręki ogromny pokój z kominkiem.
- Chciałabym zobaczyć altanę oraz drugie piętro.
Jonathan skinął głową, po czym ruszył w lewą stronę. Przeszliśmy przez długi korytarz, a w rogach zauważyłam pajęczyny, jednak żadnych pająków nie było. Cóż, może to z przyzwyczajenia pomyślałam o swoim lęku, ponieważ jako wampir nie musiałam bać się takich małych, okropnych stworzeń.
Altana była cała ze szkła. Z zewnątrz obrastające ją porośla dodawały niesamowitego, tajemniczego widoku. Pośrodku stał dębowy stół, również porastały go rośliny, ale nie mogłam zgadnąć jakie były to kwiaty. Miały ciemnozieloną barwę i długie łodygi.
- Niesamowite. - tylko tyle zdołałam powiedzieć, patrząc z zachwytem na całą szklaną konstrukcję.
- Prawda, że zapiera dech w piersiach? - rzekł podnieconym głosem. - Na drugim pietrze znajdują się pokoje.
Wróciliśmy z powrotem do skąpanego w półmroku salonu. Na przeciwko wejścia były kręte schody prowadzące na górę.
- Jeden pokój gościnny i dwie sypialnie z łazienkami. Na lewo, obok schodów, jest kuchnia. Do piwnicy schodzi się od tylnego wejścia. Jak widać salon jest duży przez okna, które rozciągają się na całej ścianie. Widać z nich zaniedbany ogród. - zaprowadził mnie na górę i po kolei pokazywał pokoje. Najpierw pokój gościnny, a później pokoje z łazienkami. Każde było umeblowane inaczej, jednak paleta barw na ścianach była jasna. Mimo otaczających dom drzew sprawiających półmrok we wszystkich pomieszczeniach, doskonale dostrzegałam choćby najmniejsze szczegóły na meblach. Pokoje z łazienkami miały dodatkowo balkony i można było o poranku wychodzić na zewnątrz, a później zachwycać się ładnymi widokami, oczywiście pod warunkiem, że najpierw posprząta się cały ten kurz, pokrywający dosłownie wszystko.
Po pokazaniu domu, przeszliśmy do piwnicy. Wejście znajdowało się obok okien kuchennych. Jonathan otworzył tylko klapę, zrobioną z pionowych drewnianych desek przybitych do poziomych. Nie weszliśmy do środka, ponieważ panował tam totalny mrok, a widoczne były tylko pierwsze trzy schodki. Również i z tej strony znajdowała się mała altana, ciągnąca się wzdłuż ściany salonu.
Później Irving pokazał mi ogród i opowiadał jaki to teren jest wielki. Okrążając całą posesję, idąc wzdłuż muru, od czasu do czasu przypatrywałam się Jonathanie. Ten facet chyba zostanie dla mnie jedną z tajemnic, których nie mogę rozszyfrować. Czułam przy nim taki dziwny niepokój, jednak z czasem przyzwyczaiłam się do tego uczucia. Kiedy wracaliśmy zaniepokojenie stopniowo znikało. Wychodząc przez bramę, moi przyjaciele nadal czekali w samochodzie. Oboje mieli ponure miny. Odwracając się, żeby jeszcze raz spojrzeć na willę, zobaczyłam jak powoli otaczała nas mgła.
Wraz z agentem nieruchomości wsiadłam na tył samochodu Willa.
- I jak? - zapytała trochę zdegustowana Jane. Już z jej miny mogłam wyczytać, że znajdzie jakieś argumenty przeciw kupnie posesji.
- No cóż... - nie wiedziałam jakie dobrać słowa, żeby kuzynka nie sprzeciwiła się moim planom. - Dom jest duży, piękny i zaniedbany. Trzeba mnóstwo par rąk, aby ogarnąć cały ten brud.
- Czyli ci się podoba?
- Tak. - odpowiedziałam na przestraszone spojrzenie Jane i Willa.
- Nie uważasz, że ta willa jest straszna? - przejął pałeczkę od Jane, która widocznie nie radziła sobie ze zmianą mojego zdania.
- Nie. - prychnęłam. - Żadne legendy czy klątwy nie przerażają mnie. To tylko bujda, która chce wystraszyć zainteresowanych. - zmarszczyłam brwi. - Jeśli posprząta się tutaj i będzie regularnie dbać o posiadłość to mogę wam zagwarantować, że jeszcze będziecie nalegali, aby mnie odwiedzać. - uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Mogę przygotować już papiery? - wtrącił się agent.
- Jasne. - ucieszyłam się na samą myśl, że już niedługo będę tutaj mieszkać.
Przez całą drogę powrotną do domu nikt się nie odezwał. Jane była na mnie zła, a William starał się uważnie prowadzić. Mgła pokryła ulice tak gęsto, że widoczność była bardzo ograniczona.W końcu zajechaliśmy do garażu i zmęczeni weszliśmy do środka. Od razu opadłam na krzesło w kuchni, podobnie jak Will. Jane włączyła czajnik na herbatę i usiadła obok mnie.
- Nie uważasz, że ten dom jest za duży jak na jedną osobę? - znów zaczęła marudzić.
- Nie, jest akurat w moim guście. Wprowadzę się za jakiś tydzień, kiedy ekipa sprzątająca upora się z brudem. - puściłam do niej oko, aby wyluzowała. Wiem, że się martwi, ale nie musi aż tak bardzo. Za to William jęknął ze strachu.
- Jak to tydzień? - wydusił z siebie w końcu.
- Aż tak bardzo wam tu przeszkadzam? - powiedziałam udając urażoną. I tak wiem, że Will mnie nie lubi, a ja jego. Nagle rozdarł się świst gotowanej wody w czajniku. Jane wyłączyła gotującą się wodę i zalała trzy kubki do pełna. Później osłodziła mi i sobie po jednej łyżeczce, a Willowi wsypała dwie.
- Jak tak dalej pójdzie, to nabawisz się cukrzycy. - rzekłam w stronę Willa. Jane podała nam herbaty. Zaczęliśmy je mimowolnie dmuchać, aby trochę ostudzić.
- Inni słodzą nawet cztery. - odgryzł się Will. Spojrzałam na niego, ale nie dostrzegłam w nim ani odrobiny kpiny. Więc uznałam tą uwagę jako zwykły żart.
- Co z wami? - spytała nagle Jane, odrywając nas od dmuchania. Patrzyliśmy na nią jak idioci, zastanawiając się o co jej chodzi. - No co? Zauważyłam, że ostatnio się jakoś nie dogadujecie. - spuściła wzrok, speszona. Później podrapała się z tyłu głowy i uśmiechnęła radośnie.
- Chyba pójdę do pokoju.
Byłam zmęczona opowiadaniem Jane o swoich problemach, a tym bardziej kłótniami z Willem. Zostawiając ciepłą herbatę na stole, zasunęłam po sobie krzesło i poszłam schodami na górę. Zostawiłam za sobą jedynie zdziwionego Howarda i smutną kuzynkę.
- Idź, pogadaj z nią. - powiedział ponuro Will. Jane mruknęła coś pod nosem i zostawiając nie tkniętą herbatę, ruszyła za mną.
Zasunąwszy zasłony na oknie, opadłam ciężko na łóżko. Zamknęłam oczy. Byłam tak wykończona oglądaniem domu, że aż nie miałam siły myśleć. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Isabello. - usłyszałam cichy, zmartwiony głos kuzynki. Była moją jedyną rodziną. Moi rodzice umarli kiedy miałam dziesięć lat, w pożarze. Babcia postradała zmysły w domu pomocy społecznej, a dziadek już dawno nie żył. Nie znałam go zbyt dobrze, tak samo jak babci. Można było powiedzieć, że nie znałam ciepła rodzinnego, ale prawdziwych wartości nauczyła mnie Jane Llyon. Jako jedyna zaopiekowała się mną po tragedii, która bardzo na mnie wpłynęła.
Nie chciałam sprawiać jej kłopotów. Również nie chciałam widzieć jej smutnej z mojego powodu.
Krzyknęłam, aby weszła. Niepewna, podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Nerwowo przygryzała dolną wargę, a dłonie miała lekko spocone.
- Przepraszam, że ostatnio musiałaś się tyle o mnie martwić. - zaczęłam, chociaż do końca nie wiedziałam o czym z nią rozmawiać.- Tyle się wydarzyło odkąd przyleciałyśmy do Londynu...
Jane pokręciła głową. Usiadłam obok niej, patrząc na jej zasmuconą twarz.
- Rozumiem. Musiałaś wiele przejść od czasu...
Złapałam ją za ręce.
- Jane, jesteśmy tutaj zaledwie od tygodnia. Niedawno zaręczyłaś się i jesteś szczęśliwa z Williamem, ale myślę, że powinnaś też wziąć pod uwagę swoje własne uczucia i potrzeby.
Zdziwiła się, że tak nagle zaczęłam gadać o zaręczynach. Czy myśli czasem o Aleksie? Och, chciałabym wiedzieć co teraz myśli, ale muszę uszanować jej prywatność. No i nie mogę ot tak zaglądać w czyjeś myśli. Mimo iż jestem wampirem i potrafię zrobić różne dziwne rzeczy, które zwykły człowiek nazywa magią, to zdecydowanie nie powinnam ich używać kiedy jestem z bliskimi.
- Nie wiem o co ci chodzi. - odparła Jane.
- Nie ważne. - westchnęłam.
- A! - krzyknęła, jakby nagle dostała olśnienia. - Spotkałaś się z Austinem?
- Nie. - pokręciłam głową. Zdałam sobie sprawę, że nie wie o Teodorze, którego niedawno poznałam. Nie wie także o liście od Jerónima i książce. Chciałam poczekać na odpowiedni moment, w którym powiedziałabym wszystko Jane. Jednak nadal się trochę waham. Co powie? Zapewne znów uzna, że jeszcze nie otrząsnęłam się po żałobie albo powie, że zwariowałam. W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby tak powiedziała. Znała mnie bardzo dobrze, ale nie wszystko potrafiłam jej o sobie powiedzieć.
- Co jest? - patrząc na moją zmieszaną minę, zmartwiła się jeszcze bardziej.
- No..- zaczęłam, ale nie byłam pewna siebie. - Chodzi o to...
Wyjęłam z torby list i książkę. Prędzej przekonam ją, kiedy ujrzy na własne oczy to co napisał mi Jerónimo. Może coś razem wymyślimy.
- Jerónimo napisał do mnie list. - rozwinęłam zwinięty w kostkę papier i podałam jej. Kiedy ujrzała jego zawartość, natychmiast otworzyła szerzej oczy. Podobnie jak ja była zdumiona.
- Jesteś pewna?
- Na sto procent.
- Ale jak? - próbowała jakoś to wszystko sobie wyjaśnić, ale za nic w świecie nie mogła tego pojąć.
- Spójrz na datę. Napisał tydzień przed wypadkiem.
Zauważyłam, jak oczy Jane zrobiły się szkliste. Czy pomyślała o tym samym co ja?
- Is, to znaczy, że jego śmierć nie była... - nie mgła wypowiedzieć tego słowa, ponieważ było ono zbyt przykre. Gdyby powiedziała je na głos, z pewnością zaczęłybyśmy płakać bez końca.
- Najdziwniejsze jest to, że znalazłam go w tej książce.
- Pamiętasz wczorajszy dzień? Sprzątałam z tobą salę po przyjęciu, ale zanim się z tobą spotkałam byłam z Alexem w antykwariacie.Wyciągnęłam ją z półki zupełnie przypadkowo. - ostatnie słowo powiedziałam z większym angielskim akcentem. Mimo iż jestem hiszpanką, mój angielski jest na poziomie zaawansowanym.
Jane mocno zdziwiła się, a mnie przeszły ciarki.
- Chcesz powiedzieć, że to był zbieg okoliczności? - zapytała, a głos jej drżał.
- Tak. - kiwnęłam głową. Cała ta sprawa z książką i listem zaczynała być dziwna.
- Isabello - spojrzała mi w oczy. - Może ktoś go włożył do tej książki. Nie przypominam sobie abyś miała ją wczoraj.
- Masz rację, nie miałam jej wczoraj. - zawahałam się chwilę. Czy powinnam mówić jej o Teodorze? Moja intuicja podpowiadała mi, żebym nie wspominała jego imienia. Przynajmniej jeszcze nie teraz. - Kolega mi ją dzisiaj zwrócił. Myślisz, że mógłby on podłożyć ten list?
Niesamowite podobieństwo Theodora do Jerónima wyjaśniłoby to wszystko. Jednak intuicja podpowiadała mi abym milczała na ten temat.
- To by wiele wyjaśniło. Albo...
- Albo co?
- Albo ta książka jest kluczem do tych pytań. Czytałaś ją?
Przypomniałam sobie zakłopotanego Theodora, który mówił, że przeczytał książkę. Nadal mi coś tutaj nie pasuje. Skoro ją przeczytał to znaczy, że nie zawiera żadnych wskazówek aby wyjaśnić te zbiegi okoliczności.
- Nie. A jeśli książka należała do Jerónima?
- Głupia. - skarciła mnie wzrokiem za tak bzdurne pytanie. - Niby skąd mógł wiedzieć, że sięgniesz akurat po tą książkę? Antykwariatów w Londynie jest mnóstwo.
- A no tak. A gdyby Jerónimo żył?
- Toby jakoś się z tobą skontaktował, prawda? Zresztą dlaczego miałby udawać, że nie żyje?
Jak zwykle Jane miała rację. Ale nadal coś tu nie gra.
- Więc nie mam pojęcia dlaczego ten list pojawił się w starym tomie. - wzruszyłam ramionami zrezygnowana.
- Dziwna sprawa. - podsumowała. - Ale jedno jest pewne. List napisał Jerónimo.
Naszą rozmowę przerwał dzwonek telefonu. Obydwie spojrzałyśmy się w stronę komody, gdzie leżał mój nowy smartfon, który kupiła mi Jane w pierwszym tygodniu naszego pobytu w Londynie. Odebrałam połączenie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z kuzynką.
- No siemanko, Isabello! - usłyszałam rozradowany głos Zachariasa. Spojrzałam na chwilę na kuzynkę i dostrzegłam w niej zdziwienie. Poczułam się trochę zdenerwowana; sama nie wiem czemu. - Co słychać u ciebie? Ah... - westchnął przeciągle. - Madryt jest strasznie nudny bez ciebie! Czemu nie zadzwoniłaś?
- Nie miałam czasu.
- Słyszałem, że jeszcze nie spotkałaś się z Austinem.
Wszystkie mięśnie miałam napięte. Kiwnęłam na drzwi dając kuzynce znak, aby zostawiła mnie samą w pokoju. Zamknęła cicho drzwi i zeszła na dół do kuchni.
- A ja słyszałam, że chcesz tutaj przylecieć. To prawda? - odgryzłam się.
- Tak. Zaplanowałem lot na niedzielę. Myślę, że do tego czasu zdążysz wprowadzić się do nowego domu.
- Czy rozmawiałeś z Willem?
- Och, Isabello! Powinnaś wiedzieć o takich rzeczach.
- Opowiedz!
- Taaak. - przeciągnął leniwie samogłoski. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Czyżby William donosił Zachariasowi co robię w Londynie? Jeśli tak to jest przebiegłym draniem. A niech to; jeszcze zobaczy, żeby ze mną nie zadzierać. - Jeśli nie załatwisz go do niedzieli to wiedz, że będziesz miała kłopoty.
Jego głos przybrał poważnego tonu.
- Myślisz, że w niecały tydzień mogę zabić najlepszego przyjaciela Jarónima?
- Tak, dokładnie tak myślę. Czekaj... Skąd wiesz, że Austin jest przyjacielem Jerónima?
Opadłam ciężko na łóżko. Nie mogłam uwierzyć w pytanie Zachariasa: "Skąd wiem, że Austin jest przyjacielem Jerónima?" To znaczy, że Zacharias coś wie o śmierci mojego narzeczonego. Szybko rozłączyłam się z Zachariasem, żeby nie odpowiadać. Zostało mi mało czasu na rozmowę z Austinem. Jeśli Zacharias przyjedzie do Londynu z pewnością będzie wściekły oraz dostanie szału, bo Austin wciąż żyje. Teraz nie tylko muszę porozmawiać z Avenue, ale także zapewnić mu ochronę przed Zachariasem.
Położyłam się na miękkiej pościeli, rozpościerając ramiona. Byłam trochę wykończona tym wszystkim, jednak "to" sprawiało mi coraz większe wątpliwości. No i co oznacza ten list? Czy Jerónimo rzeczywiście żyje czy ktoś podrzucił specjalnie list? Mam w głowie wielki mętlik, a obraz narzeczonego, który chciałam sobie utworzyć w pamięci zachodził mgłą.
- Co chcesz mi powiedzieć, Jerónimo? - powiedziałam głośno, zamykając w końcu oczy.
29 sierpnia 2014
11 sierpnia 2014
3 sierpnia 2014
List
Nie czułam się na siłach aby dalej szukać Austina. Kiedy wychodziłam z Uniwersytetu zadzwonił Will. Umówiliśmy się, że podjedzie pod Uniwersytet, aby natychmiast zabrać mnie na spotkanie z agentem nieruchomości obejrzeć dom. Więc wyszłam przed bramę i oparłam się o gruby filar, w cieniu.
Spojrzałam na okładkę książki. Zaczęłam odtwarzać w myślach scenę, w której rozmawiałam z Aleksem. Przypomniałam sobie jak bardzo martwił się o Jane. Walnęłam się ręką w czoło.
- No jasne! - powiedziałam do siebie. Wokół mnie nie było nikogo, więc na szczęście nikt nie może uznać mnie za wariatkę, która gada do siebie.
Przecież Aleks jest zakochany w Jane! - stwierdziłam to dopiero teraz, jakbym wcześniej nie widziała ich dziwnych zachowań. Jane zachowywała się inaczej w Madrycie przed oraz po zaręczynach. W moim rodzinnym mieście była bardziej powściągliwa w stosunku do Williama. Powinnam wiedzieć to wcześniej, może byłabym w stanie pomóc mu jakoś? No cóż...
Jeszcze raz zerknęłam na książkę. Kolor książki był brązowy. Jak jego oczy. Przypomniałam sobie słodki uśmiech, który tak bardzo przypominał uśmiech Jerónima.
- Tęsknię. - rzekłam cicho, cały czas patrząc na książkę jakby na okładce było zdjęcie mojego zmarłego narzeczonego. Otworzyłam ją i natknęłam się na kopertę. Jednym zręcznym ruchem wyjęłam kopertę i wsadziłam książkę między nogi. Koperta była biała i nie miała żadnych napisów. Otworzyłam ją i wyjęłam zgiętą na cztery razy kartkę. Gdy już ją odgięłam zobaczyłam małe, niezgrabne pismo. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to pismo Jerónima. Przyglądając się literom stwierdziłam, że musiał szybko pisać. Widniejąca data w prawym górnym rogu sugerowała, że napisał list tydzień przed swoim wypadkiem.
Kochana Isabello,
Skoro czytasz ten list to znaczy, że jesteś silna. Wiem że te niespodziewane wydarzenia bardzo na Ciebie wpłynęły. Mam nadzieję, że z tego powodu nie załamiesz się.
Mając u swego boku Jane będziesz w stanie na nowo odkryć siebie. Droga przed Tobą jest strasznie długa. Z pewnością znajdziesz prawidłową ścieżkę. Jest jeszcze wiele tajemnic, o których nawet Zacharias nie ma pojęcia. Pamiętasz, jak w czasie pobytu w Madrycie opowiadałem Ci o Londynie? Wymieniłem wtedy kilka swoich ulubionych miejsc. Musisz koniecznie je wszystkie odwiedzić. Napisałem wiele listów. Prowadziłem również pamiętnik, a najważniejsze rzeczy zapisywałem w dzienniku. Jednak niektóre listy ukryłem. Schowałem wiele cennych przedmiotów. Musisz je znaleźć w imię Naszej miłości oraz dla samej siebie. Bądź dzielna! Nie przestawaj w siebie wierzyć. Mimo wszystko, musi Ci się udać. Kiedy będziesz smutna, płacz. Kiedy nadejdą trudne chwile, miej nadzieję. Jestem zawsze przy Tobie, niczym Anioł Struż.
Pamiętaj także, aby spotkać się z Austinem Avenue. On może nakierować Cię w szukaniu prawdy. Myślę, że to co spotkało Michaela ma jakiś związek z Austinem.
Spojrzałam na okładkę książki. Zaczęłam odtwarzać w myślach scenę, w której rozmawiałam z Aleksem. Przypomniałam sobie jak bardzo martwił się o Jane. Walnęłam się ręką w czoło.
- No jasne! - powiedziałam do siebie. Wokół mnie nie było nikogo, więc na szczęście nikt nie może uznać mnie za wariatkę, która gada do siebie.
Przecież Aleks jest zakochany w Jane! - stwierdziłam to dopiero teraz, jakbym wcześniej nie widziała ich dziwnych zachowań. Jane zachowywała się inaczej w Madrycie przed oraz po zaręczynach. W moim rodzinnym mieście była bardziej powściągliwa w stosunku do Williama. Powinnam wiedzieć to wcześniej, może byłabym w stanie pomóc mu jakoś? No cóż...
Jeszcze raz zerknęłam na książkę. Kolor książki był brązowy. Jak jego oczy. Przypomniałam sobie słodki uśmiech, który tak bardzo przypominał uśmiech Jerónima.
- Tęsknię. - rzekłam cicho, cały czas patrząc na książkę jakby na okładce było zdjęcie mojego zmarłego narzeczonego. Otworzyłam ją i natknęłam się na kopertę. Jednym zręcznym ruchem wyjęłam kopertę i wsadziłam książkę między nogi. Koperta była biała i nie miała żadnych napisów. Otworzyłam ją i wyjęłam zgiętą na cztery razy kartkę. Gdy już ją odgięłam zobaczyłam małe, niezgrabne pismo. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to pismo Jerónima. Przyglądając się literom stwierdziłam, że musiał szybko pisać. Widniejąca data w prawym górnym rogu sugerowała, że napisał list tydzień przed swoim wypadkiem.
Madryt, 15.07.2013r.
Kochana Isabello,
Skoro czytasz ten list to znaczy, że jesteś silna. Wiem że te niespodziewane wydarzenia bardzo na Ciebie wpłynęły. Mam nadzieję, że z tego powodu nie załamiesz się.
Mając u swego boku Jane będziesz w stanie na nowo odkryć siebie. Droga przed Tobą jest strasznie długa. Z pewnością znajdziesz prawidłową ścieżkę. Jest jeszcze wiele tajemnic, o których nawet Zacharias nie ma pojęcia. Pamiętasz, jak w czasie pobytu w Madrycie opowiadałem Ci o Londynie? Wymieniłem wtedy kilka swoich ulubionych miejsc. Musisz koniecznie je wszystkie odwiedzić. Napisałem wiele listów. Prowadziłem również pamiętnik, a najważniejsze rzeczy zapisywałem w dzienniku. Jednak niektóre listy ukryłem. Schowałem wiele cennych przedmiotów. Musisz je znaleźć w imię Naszej miłości oraz dla samej siebie. Bądź dzielna! Nie przestawaj w siebie wierzyć. Mimo wszystko, musi Ci się udać. Kiedy będziesz smutna, płacz. Kiedy nadejdą trudne chwile, miej nadzieję. Jestem zawsze przy Tobie, niczym Anioł Struż.
Pamiętaj także, aby spotkać się z Austinem Avenue. On może nakierować Cię w szukaniu prawdy. Myślę, że to co spotkało Michaela ma jakiś związek z Austinem.
Twój na zawsze,
Jerónimo.
Ps: Uważaj komu ufasz. Nie wszyscy są po Twojej stronie.
Czytając list, łzy same spływały mi po policzku. Zakryłam usta ręką. Trzęsłam się. Zaczęłam coraz bardziej i bardziej płakać. Aż w końcu ryczałam. Nie potrafiłam się opanować, myślałam tylko o nim. Życie jest niesprawiedliwe! Dlaczego akurat on musiał zginąć?! Kucnęłam i schowałam twarz w ramionach. Czy mogliśmy jakoś uniknąć tej śmierci?
Czuję się bezsilna. Tak jak w tedy, kiedy się o wszystkim dowiedziałam. Wiadomość była wstrząsająca. I to uczucie, ogarnęło mnie znienacka, zupełnie jakby chciało mnie wypalić od środka.
Wspomnienie tamtego dnia przeleciało mi przed oczami jak błyskawica. I powtarzało się. Raz, drugi, trzeci. Nie dało mi spokoju, w pewnym sensie obwiniałam się o jego śmierć.
Czerwony Land Rover zatrzymał się parę kroków dalej ode mnie. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze szytym na miarę wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Isabella! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie spojrzałam na niego, rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie płacz. - mówił cicho, patrząc jak coraz bardziej się trzęsę. - Spójrz na mnie. - jego głos przybrał lekko błagalny ton. - Isabello.
Podniosłam głowę, otarłam łzy i spojrzałam mu prosto w oczy. Widzę w nich spokój. Ten dziwny spokój wprawia mnie w otępienie przez dłuższy czas.
- Co się stało? - mówi, ale ja słyszę tylko strzępki słów. Zastanawiam się co znaczy ten ów spokój?
- Isabello, co się stało? - powtarza pytanie. Tym razem słyszę je dobrze. Siadam na chodniku, przestając się tak okropnie trząść.
- Li... list. - ledwo wydukałam, bo za bardzo zgrzytałam zębami z rozpaczy. Wskazałam ruchem głowy na papier, nadal trzymając go w dłoni. William nawet nie spojrzał na list, tylko poklepał mnie delikatnie po ramieniu.
- Już dobrze. - powiedział w końcu. Zerknęłam na niego i odniosłam wrażenie jakby mną gardził. Jakby mój powód do płaczu był całkowicie nieusprawiedliwiony.
- Ah.. - westchnęłam. - Bawi cię oglądanie mnie w takim stanie? - bardziej powiedziałam oznajmiając to niż zadając pytanie.
- Nie! Skądże! - obruszył się, chociaż ja i tak wiedziałam swoje.
- Cóż, możesz sobie o mnie myśleć co tylko chcesz. - rzekłam wpatrując się przed siebie i wycierając łzy z policzków wolną ręką. - Nie obchodzi mnie już zdanie faceta, który tylko udaje narzeczonego mojej kuzynki. - wycedziłam. Kiedy na niego spojrzałam, zmrużyłam oczy. Chciałam mu tym pokazać, że bardzo go nie lubię.
- Nie musi cię obchodzić zdanie innych, ale warto ich czasami posłuchać. - wymądrzył się. Znów westchnął. - Wiesz, nie wszyscy są źli jak uważasz. - wstał, podając mi rękę.
- Czasami żałuję, że masz rację. - złapałam jego dłoń i podniosłam się. - Nie zamierzasz odwiedzić Jane w nowej pracy? - zmieniłam temat, chwilowo uciekając od swoich osobistych problemów. Schowałam list do torebki wraz z książką.Wyciągnęłam chusteczkę i wydmuchałam nos. Później schowałam ją z powrotem.
- Dobrze wiesz, że nie popieram tej decyzji.
- Dlaczego? Nie chcesz, żeby Jane zarabiała pieniądze, rozwijała się zawodowo czy może chcesz aby gotowała, sprzątała i prała? - zapytałam, ignorując jego głupie postanowienie. Jak on w ogóle może nie wspierać Jane w swoich decyzjach? No chyba jest jej narzeczonym, prawda?!
- Skończ to, Isabello. - powiedział surowo. Chyba ugodziłam go w czuły punkt, skoro nie chce odpowiedzieć na moje pytanie. - Jedziemy porozmawiać z agentem nieruchomości na temat tego domu, czy nie?
Wydawał mi się trochę zniecierpliwiony. Jego rysy ciągnące się wokół kącików ust dodawały mu parę lat, tym samym twarz nabrała ostrych rysów.
- Jane chciała pojechać z nami. - powiedziałam łagodnie, obserwując go. Ha! Nawet mu brew nie drgnęła jak usłyszał imię swojej narzeczonej! Ale z niego nieczuły facet! Już ja mu pokażę, jak on traktuje kuzynkę.
- Niedługo kończy, więc pomyślałam, że możemy na nią poczekać. Puszczę jej tylko sms'a. - dodałam, otwierając drzwi samochodu. On tylko westchnął w charakterystycznym geście zrezygnowania. Nie ma tu nic do gadania. Jeśli opowiem Jane jak zachowuje się William na pewno się pokłócą.
Will przestawił samochód na parking i zaparkował pod drzewem, aby nie świeciło za bardzo słońce na maskę. Auto i tak było już dość nagrzane, a w środku to można by ryby smażyć. Otworzyliśmy z przodu drzwi, żeby był przewiew i szybko zbić bardzo wysoką temperaturę. Po wysłaniu sms'a do Jane, czekaliśmy jeszcze pół godziny. Także spotkanie z agentem nieruchomości trochę przesunęliśmy. Żadne z nas się nie odezwało, nie przerwało tej niezręcznej ciszy. Pewnie się zezłościł na mnie za tą uwagę o kuzynce. Zresztą nie przeszkadza mi to, że się obraził.
- Hejka! - krzyknęła Jane, otwierając tylne drzwi. William uśmiechnął się do niej, patrząc w lusterko, które ukazywało jej wesołą twarz. Jak się tak im przyglądałam to mimowolnie uśmiechnęłam się. Co jak co, ale fajna jest z nich para. Dopiero teraz się o tym przekonałam, jednak nadal nie lubię Williama.
- Jesteście spóźnieni? - zapytała, patrząc na mnie lekko przerażonymi oczami.
- Nie. - pokręciłam głową. - To co, Will? Jedziemy? - rzekłam surowo. Zapalił auto i powoli wyjeżdżaliśmy z parkingu.
W drodze wszyscy milczeliśmy. Nie było jakoś tematu do rozwinięcia, oprócz miłości Williama do Jane. Miałam już otworzyć usta, jednak Howard mi przerwał.
- Wydaje mi się, że powinnaś powiedzieć Jane o swoim ataku wspomnień. - odrzekł, zaciskając nieco mocniej dłonie na kierownicy, tym samym nie zmieniając szybkości.
- Ah... - mogłam się tego domyślić, że będzie próbował wmówić kuzynce, że jeszcze nie wyleczyłam swojej depresji po stracie ukochanego. Będzie nalegał abym znów podjęła leczenie, faszerowała się proszkami i poddała opiece lekarskiej. Nie! Nie tym razem, Will. Coś ważnego odkrył Jerónimo przez co zginął. Powinnam to odkryć i wyjawić tą prawdę światu. Może dopiero w tedy odzyskam dawną siebie i całkiem możliwe, że jeszcze sprzed mojej przemiany w potwora. - Moje stare rany odkryły się, ale nie musisz się tym przejmować. Nie dopuszczę do tego ponownie. - nie byłam całkowicie do tego przekonana. Jednak nie chciałam martwić Jane swoimi problemami. Pomogła mi już zbyt dużo, a ona sama powinna coś dostrzec. Mam na myśli Aleksandra i jego miłość. Nie uwierzę tylko w to, że Jane nie zauważyła jego uczucia.
- Jesteś pewna? - wolała się upewnić, jak zwykle. Po chwili wpatrywała się przez szybę jakby świat wydawał się jej monotonny i pozbawiony barw.
- Tak.
- Może jednak powinnaś jej o tym opowiedzieć? Na pewno poczułabyś się lepiej. - zaprotestował William na moją odpowiedź.
- Nie ma takiej potrzeby. Czuje się dobrze. - wypaliłam szybko, żeby Jane nie doszła do głosu.
- A tak w ogóle to rozmawiałaś z Zachariasem?
Co on tak uparł się, abym z nim porozmawiała? Wydaje mi się, że albo jest z nim w spisku albo znów mnie podpuszcza.
- Nie. Po co miałabym z nim rozmawiać? Skoro mówiłeś, że dzisiaj przyjedzie to nic mu się nie stanie jak z nim nie pogawędzę, prawda? - pod koniec zdania skierowałam pytanie do Jane, żeby potwierdziła moje słowa. Była nieco trochę rozmarzona i za bardzo nie skupiała się na naszej rozmowie.- Jane. - nie usłyszała jak ją zawołałam. - Jane? - podniosłam nieco ton, aby ocknęła się. Rzeczywiście, spadła na ziemię w szybkim tempie.
- Tak?
Uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać jej otuchy.
Podróż minęła nam szybciej niż się spodziewałam. Okolica nie była zbyt nieprzyjemna. Dom znajdował się w lesie, ale niedaleko drogi. Po obu stronach ścieżki, którą dojechaliśmy do bramy, rosły wielkie, aż do moich ramion krzewy. Zatrzymaliśmy się przed samochodem agenta nieruchomości, który z niecierpliwością nas wyglądał. Pokiwał głową i ruszył w naszą stronę, kiedy Will zgasił silnik. Wszyscy troje wszyliśmy z auta.
- Witam. Długo na nas czekałeś? - zwrócił się nieformalnie do agenta. Uścisnął mu dłoń i spojrzał w jego oczy.
- Nie, tylko parę minut. - powiedział takim tonem, który przypominał nieśmieszny żart. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie granatowy garnitur, a pod spodem białą koszulę i krawat w białe grochy. Jego włosy delikatnie powiewały na wietrze. Były krótkie i czarne, ale gdzie nie gdzie można było zauważyć posiwiałe włosy. Jego oczy miały kolor ciemnego kasztanu, w każdym bądź razie taki kolor zobaczyłam przez prostokątne szkła okularów. Wyglądał trochę komicznie, ale też poważnie poprzez wyraźne rysy twarzy i lekko czerwone usta.
Zwrócił się ku mnie.
- Jestem Jonathan Irving. A ty, jak mniemam, jesteś Isabella? - gdy spojrzał na mnie, podał mi rękę w geście przywitania.
- Tak. - szybko uścisnęłam jego dłoń, jakbym się bała, że zarażę się od niego jakąś chorobą. Natychmiast jak puściłam dłoń, odwrócił się do Jane.
- A pani to Jane Llyon? - również uścisnął jej rękę, ale nie puścił. Blondynka pokiwała z uśmiechem głową. - Dużo o pani słyszałem.
- Tak? Od kogo? - spytała głupkowato.
- Od Williama. Jest moim przyjacielem ze studiów.
Dopiero teraz kuzynka puściła jego rękę. Przyglądałam się agentowi z niesmakiem. Coś mi w nim nie pasowało. Jego krzywy uśmiech i to jak patrzy na moją kuzynkę. Coś w tym spojrzeniu musi być, coś czego jeszcze nie umiem nazwać słowami. Chyba mam jakieś złe przeczucie...
- Dobra, koniec tej paplaniny. - rzekł w końcu Will. Odniosłam wrażenie, że nie chce, aby Jonathan długo patrzył na jego narzeczoną jakby bał się, że powie jej o swoich sekretach. Pewnie zbyt dużo tajemnic to on nie ma, ale cóż... wszystko możliwe.
- Ah, tak. Słyszałem, że jak długo stoi się przed bramą tego domu to będą dręczyć cię duchy. - powiedział Jonathan.
Williama i Jane przeszły dreszcze. A ja spojrzałam w brązowe oczy Jonathana ukrywające się za okularami. Było w nich równie coś przerażającego jak w tej posiadłości. Po woli zaczęło mi się tu podobać. Spojrzałam w górę, przecież takie legendy są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Nagle zaczęło kropić. Wszyscy czterej wsiedliśmy do samochodu Howarda. Później spadł siarczysty, mocny deszcz.
Wspomnienie tamtego dnia przeleciało mi przed oczami jak błyskawica. I powtarzało się. Raz, drugi, trzeci. Nie dało mi spokoju, w pewnym sensie obwiniałam się o jego śmierć.
Czerwony Land Rover zatrzymał się parę kroków dalej ode mnie. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze szytym na miarę wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Isabella! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie spojrzałam na niego, rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie płacz. - mówił cicho, patrząc jak coraz bardziej się trzęsę. - Spójrz na mnie. - jego głos przybrał lekko błagalny ton. - Isabello.
Podniosłam głowę, otarłam łzy i spojrzałam mu prosto w oczy. Widzę w nich spokój. Ten dziwny spokój wprawia mnie w otępienie przez dłuższy czas.
- Co się stało? - mówi, ale ja słyszę tylko strzępki słów. Zastanawiam się co znaczy ten ów spokój?
- Isabello, co się stało? - powtarza pytanie. Tym razem słyszę je dobrze. Siadam na chodniku, przestając się tak okropnie trząść.
- Li... list. - ledwo wydukałam, bo za bardzo zgrzytałam zębami z rozpaczy. Wskazałam ruchem głowy na papier, nadal trzymając go w dłoni. William nawet nie spojrzał na list, tylko poklepał mnie delikatnie po ramieniu.
- Już dobrze. - powiedział w końcu. Zerknęłam na niego i odniosłam wrażenie jakby mną gardził. Jakby mój powód do płaczu był całkowicie nieusprawiedliwiony.
- Ah.. - westchnęłam. - Bawi cię oglądanie mnie w takim stanie? - bardziej powiedziałam oznajmiając to niż zadając pytanie.
- Nie! Skądże! - obruszył się, chociaż ja i tak wiedziałam swoje.
- Cóż, możesz sobie o mnie myśleć co tylko chcesz. - rzekłam wpatrując się przed siebie i wycierając łzy z policzków wolną ręką. - Nie obchodzi mnie już zdanie faceta, który tylko udaje narzeczonego mojej kuzynki. - wycedziłam. Kiedy na niego spojrzałam, zmrużyłam oczy. Chciałam mu tym pokazać, że bardzo go nie lubię.
- Nie musi cię obchodzić zdanie innych, ale warto ich czasami posłuchać. - wymądrzył się. Znów westchnął. - Wiesz, nie wszyscy są źli jak uważasz. - wstał, podając mi rękę.
- Czasami żałuję, że masz rację. - złapałam jego dłoń i podniosłam się. - Nie zamierzasz odwiedzić Jane w nowej pracy? - zmieniłam temat, chwilowo uciekając od swoich osobistych problemów. Schowałam list do torebki wraz z książką.Wyciągnęłam chusteczkę i wydmuchałam nos. Później schowałam ją z powrotem.
- Dobrze wiesz, że nie popieram tej decyzji.
- Dlaczego? Nie chcesz, żeby Jane zarabiała pieniądze, rozwijała się zawodowo czy może chcesz aby gotowała, sprzątała i prała? - zapytałam, ignorując jego głupie postanowienie. Jak on w ogóle może nie wspierać Jane w swoich decyzjach? No chyba jest jej narzeczonym, prawda?!
- Skończ to, Isabello. - powiedział surowo. Chyba ugodziłam go w czuły punkt, skoro nie chce odpowiedzieć na moje pytanie. - Jedziemy porozmawiać z agentem nieruchomości na temat tego domu, czy nie?
Wydawał mi się trochę zniecierpliwiony. Jego rysy ciągnące się wokół kącików ust dodawały mu parę lat, tym samym twarz nabrała ostrych rysów.
- Jane chciała pojechać z nami. - powiedziałam łagodnie, obserwując go. Ha! Nawet mu brew nie drgnęła jak usłyszał imię swojej narzeczonej! Ale z niego nieczuły facet! Już ja mu pokażę, jak on traktuje kuzynkę.
- Niedługo kończy, więc pomyślałam, że możemy na nią poczekać. Puszczę jej tylko sms'a. - dodałam, otwierając drzwi samochodu. On tylko westchnął w charakterystycznym geście zrezygnowania. Nie ma tu nic do gadania. Jeśli opowiem Jane jak zachowuje się William na pewno się pokłócą.
Will przestawił samochód na parking i zaparkował pod drzewem, aby nie świeciło za bardzo słońce na maskę. Auto i tak było już dość nagrzane, a w środku to można by ryby smażyć. Otworzyliśmy z przodu drzwi, żeby był przewiew i szybko zbić bardzo wysoką temperaturę. Po wysłaniu sms'a do Jane, czekaliśmy jeszcze pół godziny. Także spotkanie z agentem nieruchomości trochę przesunęliśmy. Żadne z nas się nie odezwało, nie przerwało tej niezręcznej ciszy. Pewnie się zezłościł na mnie za tą uwagę o kuzynce. Zresztą nie przeszkadza mi to, że się obraził.
- Hejka! - krzyknęła Jane, otwierając tylne drzwi. William uśmiechnął się do niej, patrząc w lusterko, które ukazywało jej wesołą twarz. Jak się tak im przyglądałam to mimowolnie uśmiechnęłam się. Co jak co, ale fajna jest z nich para. Dopiero teraz się o tym przekonałam, jednak nadal nie lubię Williama.
- Jesteście spóźnieni? - zapytała, patrząc na mnie lekko przerażonymi oczami.
- Nie. - pokręciłam głową. - To co, Will? Jedziemy? - rzekłam surowo. Zapalił auto i powoli wyjeżdżaliśmy z parkingu.
W drodze wszyscy milczeliśmy. Nie było jakoś tematu do rozwinięcia, oprócz miłości Williama do Jane. Miałam już otworzyć usta, jednak Howard mi przerwał.
- Wydaje mi się, że powinnaś powiedzieć Jane o swoim ataku wspomnień. - odrzekł, zaciskając nieco mocniej dłonie na kierownicy, tym samym nie zmieniając szybkości.
- Ah... - mogłam się tego domyślić, że będzie próbował wmówić kuzynce, że jeszcze nie wyleczyłam swojej depresji po stracie ukochanego. Będzie nalegał abym znów podjęła leczenie, faszerowała się proszkami i poddała opiece lekarskiej. Nie! Nie tym razem, Will. Coś ważnego odkrył Jerónimo przez co zginął. Powinnam to odkryć i wyjawić tą prawdę światu. Może dopiero w tedy odzyskam dawną siebie i całkiem możliwe, że jeszcze sprzed mojej przemiany w potwora. - Moje stare rany odkryły się, ale nie musisz się tym przejmować. Nie dopuszczę do tego ponownie. - nie byłam całkowicie do tego przekonana. Jednak nie chciałam martwić Jane swoimi problemami. Pomogła mi już zbyt dużo, a ona sama powinna coś dostrzec. Mam na myśli Aleksandra i jego miłość. Nie uwierzę tylko w to, że Jane nie zauważyła jego uczucia.
- Jesteś pewna? - wolała się upewnić, jak zwykle. Po chwili wpatrywała się przez szybę jakby świat wydawał się jej monotonny i pozbawiony barw.
- Tak.
- Może jednak powinnaś jej o tym opowiedzieć? Na pewno poczułabyś się lepiej. - zaprotestował William na moją odpowiedź.
- Nie ma takiej potrzeby. Czuje się dobrze. - wypaliłam szybko, żeby Jane nie doszła do głosu.
- A tak w ogóle to rozmawiałaś z Zachariasem?
Co on tak uparł się, abym z nim porozmawiała? Wydaje mi się, że albo jest z nim w spisku albo znów mnie podpuszcza.
- Nie. Po co miałabym z nim rozmawiać? Skoro mówiłeś, że dzisiaj przyjedzie to nic mu się nie stanie jak z nim nie pogawędzę, prawda? - pod koniec zdania skierowałam pytanie do Jane, żeby potwierdziła moje słowa. Była nieco trochę rozmarzona i za bardzo nie skupiała się na naszej rozmowie.- Jane. - nie usłyszała jak ją zawołałam. - Jane? - podniosłam nieco ton, aby ocknęła się. Rzeczywiście, spadła na ziemię w szybkim tempie.
- Tak?
Uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać jej otuchy.
Podróż minęła nam szybciej niż się spodziewałam. Okolica nie była zbyt nieprzyjemna. Dom znajdował się w lesie, ale niedaleko drogi. Po obu stronach ścieżki, którą dojechaliśmy do bramy, rosły wielkie, aż do moich ramion krzewy. Zatrzymaliśmy się przed samochodem agenta nieruchomości, który z niecierpliwością nas wyglądał. Pokiwał głową i ruszył w naszą stronę, kiedy Will zgasił silnik. Wszyscy troje wszyliśmy z auta.
- Witam. Długo na nas czekałeś? - zwrócił się nieformalnie do agenta. Uścisnął mu dłoń i spojrzał w jego oczy.
- Nie, tylko parę minut. - powiedział takim tonem, który przypominał nieśmieszny żart. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie granatowy garnitur, a pod spodem białą koszulę i krawat w białe grochy. Jego włosy delikatnie powiewały na wietrze. Były krótkie i czarne, ale gdzie nie gdzie można było zauważyć posiwiałe włosy. Jego oczy miały kolor ciemnego kasztanu, w każdym bądź razie taki kolor zobaczyłam przez prostokątne szkła okularów. Wyglądał trochę komicznie, ale też poważnie poprzez wyraźne rysy twarzy i lekko czerwone usta.
Zwrócił się ku mnie.
- Jestem Jonathan Irving. A ty, jak mniemam, jesteś Isabella? - gdy spojrzał na mnie, podał mi rękę w geście przywitania.
- Tak. - szybko uścisnęłam jego dłoń, jakbym się bała, że zarażę się od niego jakąś chorobą. Natychmiast jak puściłam dłoń, odwrócił się do Jane.
- A pani to Jane Llyon? - również uścisnął jej rękę, ale nie puścił. Blondynka pokiwała z uśmiechem głową. - Dużo o pani słyszałem.
- Tak? Od kogo? - spytała głupkowato.
- Od Williama. Jest moim przyjacielem ze studiów.
Dopiero teraz kuzynka puściła jego rękę. Przyglądałam się agentowi z niesmakiem. Coś mi w nim nie pasowało. Jego krzywy uśmiech i to jak patrzy na moją kuzynkę. Coś w tym spojrzeniu musi być, coś czego jeszcze nie umiem nazwać słowami. Chyba mam jakieś złe przeczucie...
- Dobra, koniec tej paplaniny. - rzekł w końcu Will. Odniosłam wrażenie, że nie chce, aby Jonathan długo patrzył na jego narzeczoną jakby bał się, że powie jej o swoich sekretach. Pewnie zbyt dużo tajemnic to on nie ma, ale cóż... wszystko możliwe.
- Ah, tak. Słyszałem, że jak długo stoi się przed bramą tego domu to będą dręczyć cię duchy. - powiedział Jonathan.
Williama i Jane przeszły dreszcze. A ja spojrzałam w brązowe oczy Jonathana ukrywające się za okularami. Było w nich równie coś przerażającego jak w tej posiadłości. Po woli zaczęło mi się tu podobać. Spojrzałam w górę, przecież takie legendy są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Nagle zaczęło kropić. Wszyscy czterej wsiedliśmy do samochodu Howarda. Później spadł siarczysty, mocny deszcz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)