- William! - krzyknęłam. Natychmiast się odwrócił. - Co tu się dzieje?
- Nie widzisz? Wynająłem ludzi do sprzątania domu. Chodź, musisz wybrać meble do pokoi. - powiedział, energicznie machając ręką. Ruszyłam ku schodom, kiedy jedna z dziewczyn w białym fartuchu poślizgnęła się obok Williama i wyrzuciła figurkę słonika do góry. Will szybko zareagował i złapał ją, obejmując rękoma w pasie. Figurka otarła się o dłoń Williama, raniąc go, a następnie spadła na schody i roztrzaskała się. Przerażona zakryłam rozwarte usta. Głowa słonika poleciała aż do moich stup.
Dziewczyna wyprostowała się i zaczęła panikować, gdy ujrzała ranę na dłoni swojego pracodawcy. William natomiast uspokajał ją mówiąc, że wszystko w porządku. A ja bałam się, że zapach krwi wyzwoli we mnie moją ciemną stronę i osoby, które nie powinny wiedzieć kim jestem - dowiedzą się o mojej prawdziwej tożsamości.
Jak tylko ten słodki zapach dotarł do mnie, próbowałam z całej siły opanować swoje uczucia i wygrać nad coraz bardziej przybierającą na mocy rządzą krwi. Jednakże ten aromat przyprawiał mnie o zawroty głowy i błagał, abym mu się poddała.
- To nic wielkiego. Trzeba tylko opatrzyć ranę. - powiedział William, po czym spojrzał się na mnie. - Isabello, pomożesz mi?
- T-tak. - wyjąkałam przejęta. Nie wiedziałam co zrobić, ale przecież nie mogłam odmówić. Trzęsąc się weszłam po schodach za Willem.
Weszliśmy do kuchni. Will od razu usiadł na krzesełku obok okna, a ja doszłam do apteczki wiszącej naprzeciw drzwi i zaczęłam szukać wody utlenionej oraz plastra. "Co robić? Co robić?!" - krzyczałam w duchu. Nie miałam zielonego pojęcia jak mam się w takiej sytuacji zachować, aby Will nie odkrył mojej tajemnicy. Kiedy nerwowo szukałam wody utlenionej, rana Howarda krwawiła coraz bardziej, kusząc mnie przy tym niesamowicie. W końcu znalazłam to czego potrzebowałam i z trzęsącymi się wciąż dłońmi, podeszłam do narzeczonego kuzynki. Nogi miałam jak z waty i gdyby mnie lekko szturchnął, zatoczyłabym się do tyłu jak ciężki niedźwiedź.
Polałam ranę wodą utlenioną, a ona od razu zaczęła się pienić. William cicho przeklinał mnie, że tak mocno go szczypie, a ja modliłam się w duchu, aby nie zobaczył mojego przerażenia. Kiedy nakładałam plaster, moje dłonie strasznie się trzęsły, więc objął je.
- Czemu tak dygoczesz? - zapytał, patrząc się na mnie wyczekująco. Znów poczułam ten kuszący zapach krwi. Starałam unikać jego przeszywającego wzroku, ale tak czy siak nie uniknę swojej prawdziwej krwiożerczej natury. - Powiesz coś w końcu?
- Przepraszam. - rzuciłam tylko, szybko nakładając plaster na jego ranę. Odwróciłam się na pięcie i jak najszybciej skierowałam się do wyjścia. Nie wiem co mnie pchnęło do takiego postępowania, ale miałam już serdecznie dość jego towarzystwa. Chciałam jak najszybciej opuścić kuchnię i zaczerpnąć świeżego powietrza, ponieważ zapach krwi zaczął mnie dusić. Niemal czułam jak moje oczy nabierają krwistego koloru, a skóra staje się blada.
Wystawiłam już nogę na korytarz, gdy nagle Will złapał mnie za ramię i mocno pociągnął do tyłu. Potknęłam się o próg i przewróciłabym się tak samo jak sprzątaczka przed chwilą, gdyby William nie przytrzymał mnie w odpowiednim momencie. Później rzucił na drzwi. Nie poczułam żadnego bólu - kolejny znak, że po woli zaczynam przeistaczać się w wampira. Zamknęłam oczy, marząc tylko o jednym, aby to co się teraz dzieje było zwykłym snem, z którego zaraz się obudzę.
Tak jednak się nie stało.
- Co się z tobą dzieje, Is? - jego głos zabrzmiał złowrogo. Otworzyłam oczy zupełnie nie zdając sobie sprawy, że mój koszmar dopiero się zaczyna.
Wampir nie panuje nad sobą, kiedy jego osobowości się zmieniają. Staje się coraz bardziej agresywny, staje się krwiożerczą bestią. Nie szanuje nikogo i nie oszczędza niczego co stoi żywe na jego drodze. Opanowany swoją żądzą krwi zupełnie zapomina o tym kim był przed chwilą. Pragnie tego niesamowitego uczucia picia czerwonej substancji i tego podniecającego smaku. Wampir nie myśli wtedy racjonalnie, kieruje się raczej swoim morderczym instynktem.
Pierwsze co zmienia się w takiej osobie to szósty zmysł, którym czuje ten słodki, wyjątkowy zapach. Potem wzbierają w nim ogromne pragnienia picia krwi. Istota ta odczuwa niesamowity ból, który bez zaspokojenia swojego głodu staje się nie do wytrzymania. Wówczas skóra wampira staje się strasznie biała, niemal jak płótno. Oczy zmieniają swój kolor na krwistoczerwony, ociekający pożądaniem krwi. A kły zaczynają się wydłużać. Nic innego się nie liczy jak tylko rozkosz jaką daje "czerwone upojenie".
Takim potworem stałam się właśnie ja, Isabella. Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam prosto w jego czarne tęczówki ogarnęło mnie poczucie wstydu. Bałam się, że odkryje kim tak naprawdę jestem, jednakże ten słodki, uwodzicielski zapach wdzierał się w nozdrza i powodował, że zaczynałam wewnątrz szaleć. Zaczynałam swoją wewnętrzną walkę między racjonalizmem a potężną falą ognia, która nakazywała wbić się zębom w jego ciało. Ochota jakiej nie mogłam się pozbyć, ciągle napierała na mnie z coraz większą siłą.
William otworzył szeroko oczy, puszczając jednocześnie moje ręce. Zupełnie zaskoczony moją nagłą przemianą, zaczął się cofać do tyłu aż uderzył plecami o framugę drzwi. Widziałam jak w jego oczach wzbierał silny wstrząs: miał zamęt w głowie, a jego myśli kłębiły się i wyglądały jak jeden wielki chaos. Nie może uwierzyć w to co widzi przed sobą - człowieka zmienionego w wampira.
Cała się trzęsłam z tej dziwnej sytuacji. Nie sądziłam, że mogłabym zmienić się w potwora na oczach narzeczonego mojej kuzynki. Dopóki nie zmienię się z powrotem, William będzie się bał i może mój sekret wszystkim wyjawić.
Później nastąpiło coś czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała! William podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstek, a następnie wyjrzał na korytarz prowadzący do szklanej altany. Zobaczywszy, że nie ma tam żadnej żywej duszy, a wszystkie sprzątaczki wyszły na zewnątrz, pociągnął mnie za nadgarstek i poprowadził przez korytarz. Szliśmy w milczeniu, jednak w środku czułam, jak powoli przeistaczam się w człowieka, a pragnienie krwi staje się słabsze i zapach nie korci mnie tak bardzo jak jeszcze przed chwilą.
Kiedy weszliśmy już do altany, Will puścił nadgarstek. Zauważyłam, że na dębowym stole jest masa jakiś papierów, jednak nie przyjrzałam się zbyt dokładnie, ponieważ William przerwał tą długą, krępującą ciszę.
- Nie mogę po prostu uwierzyć. -powiedział cicho na tyle, że mogłam usłyszeć, po czym przeczesał dłonią włosy, a drugą podparł pod biodro.
- Nie boisz się mnie?
- A dlaczego miałbym? Jesteś taka jak Zacharias - rzekł, a po mnie przebiegła kolejna fala gęsiej skórki. Otworzyłam szeroko oczy, zdziwiona jego odpowiedzią.
- Skąd znasz Zachariasa? - wymknęło mi się pytanie, które kiedyś zaprzątało mi myśli. Znów napływa mi tysiąc pytań na temat tego co wie i ile wie, jednak muszę się powstrzymać, bo mogę nie chcący coś zdradzić.
William podrapał się z tyłu głowy z zakłopotania.
- Znam go od pogrzebu Jerónima.
Moje serce zaczęło strasznie łomotać. Natychmiast przypomniałam sobie ten dzień. Teraz przypomniałam sobie wszystkie szczegóły z tamtego wydarzenia. Wszyscy byliśmy bardzo przygnębieni, a ja byłam pogrążona w głębokiej nostalgii. Pamiętam jak nie mogłam uwierzyć w tą śmierć w to, że już nigdy go nie zobaczę. Moje serce prawdopodobnie zatrzymało się w chwili, kiedy dowiedziałam się o wypadku i przestało bić dla dobra. Zmieniło się w czarne, krwawiące serce, które teraz niczym nie przypomina dawnej mnie.
Staliśmy mokrzy nad grobem Jerónima, położonego nieopodal cmentarza, tuż przy lesie na obrzeżach Madrytu. Jane kucnęła przy mnie i swoim ciepłym ramieniem obejmowała moją szyję, a ja klęcząc byłam zalana łzami i nie słyszałam żadnego słowa, które do mnie kierowano. Słyszałam tylko rozpaczliwe wołanie swej duszy, aby i mnie śmierć zabrała ze sobą, bo oto mój ukochany leży zakopany głęboko pod ziemią - martwy. Byłam wówczas bezsilna, opętana jakby agonią i myślałam tylko o tym, jakby spotkać się z umarłym narzeczonym. Jednak w mojej pamięci został też obraz jak wszyscy razem siedzimy przy stole: ja, Jane, William oraz Zacharias. W grobowej ciszy jedliśmy posiłek, a ja siedziałam dla towarzystwa, aby podtrzymać jeszcze odrobinę życia, jakie wtedy miałam.
Zachwiałam się; nogi miałam jak z waty, jednak w pomieszczeniu nie było żadnych krzeseł, na którym mogłabym usiąść.
- Isabella, wszystko w porządku? - zapytał delikatnym głosem, jakby naprawdę się mną przejmował. Kiwnęłam słabo głową, a dłonią zaczęłam masować skronie. Will od razu zorientował się, że coś jest nie tak.
- Chyba nie powinienem poruszać tego tematu. Usiądź na stole - rozkazał, więc posłusznie zrobiłam to co chciał. Posunęłam papiery na środek stołu i usiadłam. - Zadzwonię do Jane.
- Nie! - zareagowałam szybko. Nie chciałam aby wspominał komukolwiek to co się dzisiaj wydarzyło, a tym bardziej mój sekret. - Mogę cię o coś prosić? - dodałam po chwili, trochę zmieszana czy powinnam go prosić o dyskrecję.
- Jasne.
- To co się dzisiaj wydarzyło, mógłbyś nikomu o tym nie mówić? - bałam się, że odmówi.
- Oczywiście. Zresztą Zacharias mnie już przed tym ostrzegł.
Zmrużyłam oczy. Znów o nim wspomina. Co ich łączy? Jakaś specjalna więź, że ponownie wraca do niego myślami.
- Znowu on? Co cię z nim łączy?
- Nic - wzruszył ramionami myśląc, że ustąpię i nie będę gnębić go dalej na temat Zachariasa. Mimo wszystko postanowiłam nie dać za wygraną i zapytać ponownie.
- Gdybyś nie miał z nim nic wspólnego, to nie wspominałbyś go cały czas. No więc?
Znów podrapał tył głowy. Jednak ma coś na sumieniu i chyba to nie jest jedno małe przewinienie!
- Trochę z nim rozmawiałem po śmierci twojego narzeczonego. Powiedział mi coś nie coś. No wiesz, wtedy wszyscy byliśmy rozbici. Jane ciągle czuwała nad tobą, bo bała się, że zrobisz sobie krzywdę. Tymczasem ja zaprzyjaźniłem się z nim i tak jakoś wciągnął mnie w wasze sprawy. - wywrócił oczami jak gdyby miał już dość tego przesłuchania, które ja nawet nie zaczęłam.
Westchnęłam. Próbowałam doszukiwać się jakiś głębszych znaczeń jego słów, gdyż od początku nie ufałam mu zbyt bardzo, ale w tym momencie widocznie musiał mieć rację. Spojrzałam na stos papierów leżących obok mnie. Niekiedy William potrafił robić spory bałagan, wtedy zazwyczaj Jane po nim sprzątała. Objęłam wzrokiem kartki i zobaczyłam jego niedbałe pismo, trochę pochylone w prawo. Jednak jedna kartka od razu rzuciła mi się w oczy. Była lekko beżowa i miała piękne, pochyłe pismo - dotychczas należące tylko do jednej znanej mi osoby, która mogłaby tak pisać - do Zachariasa. Moje źrenice rozszerzyły się, jakbym dostała dożylną dawkę adrenaliny. William uważnie przyjrzał mi się przez chwilkę i jakby odszyfrował moje myśli biegnące ku kartce. W zasadzie to nie była kartka, lecz koperta. Will zawahał się na sekundę, ale zareagował szybko.
- Posprzątam te papiery. - rzucił i natychmiast zaczął je segregować, wrzucając kopertę pod stos papierów. Zgubiłam ją, choć cały czas moje myśli wędrowały koło tej tajemniczej koperty. Co mogło znajdować się w środku? Czy to możliwe, aby William krył jakąś ponurą tajemnicę? To wydaje się prawdopodobne, ponieważ tak na prawdę nie znam go zbyt dobrze. Jane tuż przed wypadkiem Jerónima przedstawiła nas sobie. Skąd jest i jakie ma prawdziwe zamiary - myślę, że nawet Jane tego nie wie. Jest zakochana w nim po uszy i nie zwraca uwagi na jego wady czy jakieś sekrety.
Po chwili jakaś służąca weszła do altany, trochę speszona, widząc nas oboje w tej dziwnej sytuacji. Ja siedzę na stole, a William stał obok mnie i pochylał się nad papierami. Poczułam się trochę niezręcznie, więc również stanęłam.
- Um...Przepraszam - zaczęła. - Przyjechała furgonetka ze sprzętami AGD. Potrzebny jest pański podpis.
Dziewczyna nie patrzyła na nas, cały czas odwracała wzrok to na bok, to na podłogę. W dłoniach miętoliła biały fartuszek. Will pokiwał głową, wyprostował się i zanim odszedł za służącą - spojrzał się na mnie wymownie jakby widział moje myśli czarno na białym.
Kiedy zostałam sama, odczekałam minutę, aby upewnić się, że nagle nie wróci. Spojrzałam się na stos papierów i zaczęłam je kolejno wertować, aby odnaleźć beżową kopertę. Z drżącymi dłońmi wyjęłam ją z samego spodu kartek i odwróciłam na stronę, gdzie napisany był adres odbiorcy. Z pięknego, pochyłego pisma odczytałam: "William Howard". Później wyciągnęłam kartkę, która również miała kolor beżowy, i zaczęłam czytać:
Austin powoli dowiaduje się wszystkiego.
Trzeba temu zapobiec.
Kemble St 52/93
Poczułam jak ściska mi się żołądek, a serce znacznie szybciej bije. Wnet pojęłam, że adres napisany przez Zachariasa należy do Austina. Nowe pytania zaczynały kłębić się w umyśle, lecz tylko niektóre i całkiem wyraźnie zaczęły się formować i stawiać kolejne znaki zapytania bez odpowiedzi. Przypomniałam sobie list Jerónima, w którym napisał: "Myślę, że to co spotkało Michaela ma jakiś związek z Austinem". Nagle przebiegły mnie ciarki. W głowie zaczynałam już układać niektóre fragmenty układanki, jednak nie byłam do końca pewna czy to co zaczynam odkrywać jest w rzeczywistości prawdą.
Zacharias z pewnością ukrywa coś o śmierci zarówno Michaela jak i Jerónima. Sądzę, że William jest "chłopcem na posyłki" i robi to co każe mu Zacharias. Po ponownym przeczytaniu tej wiadomości odniosłam wrażenie, że Austin może znać całą prawdę dotyczącą mojego zmarłego narzeczonego. Co odkrył Jerónimo, że przypłacił to najwyższą ceną - swoim życiem? W oczach zebrały się łzy. Miałam już totalny mętlik, jednak muszę odkryć tą prawdę.
Do altany wszedł Will. Po moich policzkach popłynęły łzy. Widząc, że trzymam w dłoni wiadomość, którą bardzo chciał ukryć - rozzłościł się. Zmarszczył brwi, szybko do mnie podchodząc. Wyrwał kartkę i zgniótł ją w dłoni.
- Dlaczego szperasz w cudzych rzeczach!
- Will, powiedz mi prawdę - powiedziałam łagodnym głosem, ocierając łzy z policzków. Wciąż miałam nadzieję, że nie ma z tym nic wspólnego. To co przeczytałam było tylko moim własnym wymysłem, aby zrzucić na kogoś winę śmierci Jerónima - tak właśnie chciałam myśleć. Ale nie wierzyłam już w nic. Chciałam tylko jednego. Aby w końcu dotarło do mnie, że nie mogę już nikomu ufać.
Spojrzał na mnie, puszczając swoją złość w niepamięć. Doskonale wiedział o co chcę go zapytać, jednak jego wyraz twarzy wciąż pozostawał taki sam. Może w oczach dostrzegłam jakieś przebłyski współczucia albo poczucia winy - nie wiem. Wydawał mi się jak skała, nie widziałam u niego żadnych uczuć.
- Powiedz mi, proszę. Czy masz jakiś związek ze śmiercią Jerónima albo Michaela? - przełknęłam w końcu gulę rozpaczy i powiedziałam to co powinnam była powiedzieć już dawno. Will spuścił wzrok na kartkę, a później z powrotem zajrzał mi głęboko w oczy. Staliśmy tak milcząc, aż w końcu moje serce wylało wszelkie smutki i agonię, która wciąż, chociaż nie zdawałam sobie z niej sprawy, tkwiła wewnątrz mnie.